Forum bloggers.fora.pl Strona Główna


bloggers.fora.pl
B L O G G E R S
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Muzyczne podsumowanie roku
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Czyli wszystko co kojarzy Wam się z mijającym rokiem - największe fazy, nowo odkryte zespoły itp.
Zobacz profil autora
Enigma


Dołączył: 12 Sty 2010
Posty: 6718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Suwałki
Płeć: Kobieta

W pigułce pozytywnie:
Florence, The xx, acid & progressive trance, Armin van Buuren vs Ferry Corsten, Trance Around The World #350, Empire of The Sun, Arnej "Where Yestarday Begun", Markus Schulz, Klause Schulze, Pryda, krejzi dubstep i Dead Can Dance.

W pigułce mniej pozytywnie:
Swedish House Mafia, hałs-trans, epoka pierdu for money, Lady GaGa, żałosne disco, powielanie schematów i kopiowanie od siebie - i nie dotyczy to tylko muzyki elektronicznej.
Zobacz profil autora
Martyna_K


Dołączył: 27 Cze 2009
Posty: 1563
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

Nowe gatunki: coldwave, witch house, dubstep, minimal synth no i zdecydowane nasilenie fazy na post-punk, trip-hop i slowcore, chwilami też na post-rock.

Konkretniej: Bauhaus, Joy Division, oOoOO, Crystal Castles, The Doors, Massive Attack, The Cure, Interpol...

Jeszcze konkretniej:
Sonic Youth - I love you golden blue
Chris Isaak - Wicked Game
Massive Attack - Angel
Portishead - Threads
Husky – Chaos, chaos in my head
Joy Division – New Dawn Fades
Bauhaus – The Dog's a Vapour
Interpol – The Scale
Fever Ray – Here Before
oOoOO – sedsumting i Cold
Slowdive – Sing
The Cure – The Same Deep Water as You
Silent Signals – Not Alone
Codeine – Cigarette Machine
Clann Zú – One Bedroom Apartment
Crystal Castles - Bapitsm
Low - Drag

ed. ogółem fajnie było


Ostatnio zmieniony przez Martyna_K dnia Nie 13:50, 19 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Roy d'Epee


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 7986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: stolYca
Płeć: Mężczyzna

Chyba najbardziej znamienitym muzycznym wydarzeniem mijającego roku była moja generalna zmiana nastawienia do własnej kariery - z kariery instrumentalisty na karierę dyrygenta (najpierw symfonicznego, teraz kręci mnie dyrygentura operowa, ale to akurat pokrywa się z tym pierwszym - tylko repertuar inny. No i trzeba na próbach znosić fochy wokalistów).
Tak naprawdę to nigdy nie przestałem kochać skrzypiec, ale moja natura władcy bierze górę nad sentymentem. Niestety, ale nawet najwybitniejszy skrzypek-koncertmistrz w orkiestrze zawsze jest na drugim miejscu i zawsze musi słuchać szefa orkiestry - czyli dyrygenta.

Jeśli chodzi o kwestie osłuchania to moim największym grzechem jest Lady GaGa, która zapewniła mi niejedną migrenę i rozdrażnienie. To typowy dyskotekowy klepak, który wpada do głowy i nie chce z niej wyjść. A jeszcze przy mojej pamięci muzycznej...

Beatlesi spadli w moim osobistym rankingu i już nie zaliczam ich do moich ulubionych zespołów. Usunięcie z iPoda jest równoznaczne z usunięciem ich z serca.

Z poważniejszych spraw - ciąg dalszy fazy na impresjonistów. Debussy dalej jest moim ulubieńcem, a Ravel wciąż mnie intryguje.

I jeszcze odświeżyłem sobie zespolik o nazwie Jamiroquai - po tym jak wydali nową płytę.

Jak mi się coś przypomni to dopiszę.
Zobacz profil autora
Kamil
Rurzowy Kutzyk
<i>Rurzowy Kutzyk</i>

Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 8459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Centrum Wszechświata
Płeć: Mężczyzna

Na start może dubstep.

No przede wszystkim pozytywnie mi się widzi post-dubstep, future garage czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy. Powrót do korzeni dubstepu, 2-stepu, inkorporowanie elementów ambientu, różnych stylów jazzu, IDM i tak dalej. W zeszłym roku prawdziwy hicior pocisnął Joy Orbison, w tym roku coraz więcej producentów ambitnego dubstepu wybija się na powierzchnię. James Blake, Phaeleh, Mount Kimbie...

Z kolejnymi płytami wracają także stare wygi, którzy już niejedno dla rozwoju gatunku zrobili. Zed Bias, jeden z królów UK garage, wydał nową płytę pod pseudonimem Maddslinky - PRAWDZIWA MOC W PRZEMIESZANIU! Drugiego longpleja wydali Sub Swara, w dalszym ciągu łącząc dubstep, orientalne motywy, glitch hop... Tym razem więcej featuringów. Dalej - nowa płyta Scuby, dubstep i berlińskie techno w jego wydaniu smakuje świetnie.

Także wonky po obu stronach oceanu żyje swoim własnym życiem - i w sumie tyle mogę o nim powiedzieć, jako że niespecjalnie interesują mnie te produkcje, z oszołomskich brzmień porwali mnie tylko Sub Swara i ostatnio witch house, z Salem na czele (o tym może jeszcze będzie więcej gdzieś w przyszłości).

Teraz co nieco o filthstepie. Parę lat temu dubstep z mrocznych, subbassowych klimatów poszedł w stronę wyraźniejszych bassów - wobbling bass. Charakterystyczne WOOOOP WOOOOP WOOP WOOP WOOP zdobyło w tym czasie zajebiście wielkie rzesze fanów, wśród amatorskich dubstepowych remiksów na YT bardzo trudno znaleźć takie, które nie byłyby oparte na takim bassline'ie. Zresztą, wobble stało się popularne nie tylko w dubstepie, skoro to zjawisko można było zauważyć m. in. u Britney. Ale - do czego zmierzam. Od 2009 roku wobble zdaje się być prawdziwą plagą, niektórzy producenci prawie całkiem odłożyli melodię, harmonijne brzmienia gdzieś na bok, pozostawiając jedynie dubstepowe bity 138-145 BPM (a i z tym jest często problem), skupiając się na maksymalnie zjebanych wobbling bassach. Doctor P, używając tandetnych melodyjek, w końcu zapodaje te "massive drops", ale okej, w ramach fazy da się tego posłuchać. DatsiK równie tandeciarski, jakąś minutę spokojnego, graniczącego czasem z kiczem wstępu, a potem napierdalanie. Okej, niektórych kawałków da się posłuchać. Bar9 - nawet niezłe remiksy, produkcje własne też dają radę, przede wszystkim dużą uwagę przykładają do tempa, zdarza im się nawet dość wychillowane kawałki z przesadzonym wobbling bassem zrobić, więc na nich nic nie mam. Flux Pavilion - MATKO. Niektórych produkcji da się jeszcze w miarę normalnie słuchać, ale remiksy jego autorstwa to totalna sieczka. Z dupy wzięte wobbling bassy zainteresowały też muzyków deathmetalowych. Pochodzący z Izraela Borgore co jakiś czas wypuszcza chore kawałki, wzbogacone często o przecudne teksty o miłości, na przykład:
Borgore - Love napisał:
'Cause I love your pretty smile
I love your needy style
I love to be able to see that you are glamorous from a mile
I love the way you look
I love the way you cook
I spend all the time watching your pictures on the facebook
'Cause I love to buy you flowers
I love our hot showers
I can watch you sleeppin' for hours and hours
I love the way you dance
The way you shake that ass
But the thing I love most is cummin' on your face, suck it bitch

Żeby było mało, towarzyszy temu przejebanie szybkie tempo brzmiących jak ciekłe gówno wobbli i dosyć luźne podejście do BPM-ów perkusji. Przy megafazie - można faceta słuchać godzinami, na co dzień - nie wiadomo, co jest powodem odruchu wymiotnego - czy mieszające we flakach bassy, czy ogólna gównowatość brzmienia. Gdyby taki filthstep (lub, jak chce Borgore i jego psychofani - "gorestep") faktycznie przypominał metal, jak to kiedyś powiedział ten producent - to chyba chodziłoby tylko o najmroczniejszy kvltowy norweski black metal z demotaśm. O popularności Borgore'a może wam też sporo powiedzieć norek, która ma w klasie faneczki tego zjeba. Dodam jeszcze, że Borgore nie tylko produkuje, czasem robi remiksy kawałków popowych, np. Cry Me a River i Womanizer.
Innym deathmetalowcem, który się poświęcił filthy brzmieniom i zyskał w związku z tym pewną sławę, jest Substep Infrabass (bodajże z Katowic). Wypuszcza co jakiś czas chore, mroczne kawałki, z odpowiednim pierdolnięciem. To całkiem inne brzmienie niż Datsik czy inny Doctor P, nie można też S.I. porównać do Borgore. Prezentowany przez Substepa "death/blackstep" to ciężki materiał z całkiem inaczej poprowadzonym wobblem, jego osobista wyprawa wojenna przeciwko mainstreamowemu dubstepowi.
O ile dla przeciętnego słuchacza kilka chwil filthstepu może być powodem spazmów, to mniej groźne są komentarze na YT pod tymi kawałkami. Porównania zaczynające się od "dirty as..." czy "filthier than" czasem są naprawdę kreatywne - i dowodzą temu, że fanatycy takich brzmień mają co najmniej tak samo nierówno pod kopułką, jak ich ulubieni producenci. "Filthier than Akon", "This is filthier than Adam and Eve when God isn't looking", "dirtier than the looks muslims get in airports", "this is dirtier than susan boyle's toilet after a sunday roast!" itp. Odpowiadają im czasem fani bardziej "normalnych", legendarnych wręcz producentów dubstepowych: "your mum prefers Borgore but i slap her with my cock and put mala on".

Teraz, żeby już się bardziej skoncentrować, trochę o tegorocznej działalności paru najbardziej znanych producentów.

Rusko - tu się już spotykamy z wyżej wspomniana mainstreamowością dubstepu. Kiedyś Rusko robił świetne kawałki, w większości mocno związane z dub reggae. W tym roku wydał pierwszy album. Album, do którego mam ogromny sentyment, bo od niego zaczęło się moje dubstepowe szaleństwo (choć już w zeszłym roku miałem okazję się zetknąć z The Bug, jednak nie pojmowałem jego basów, gęstych jak atmosfera w klasie przy oddawaniu sprawdzianów z matematyki, jako dubstepu). Wyraźnie jednak słychać wpływy muzyki dance, różnych gatunków elektronicznych, bla, bla, bla, ale to ogółem jest niby-dubstepowa dyskoteka. Niby wciąż zdarza mu się wypuścić kawałki związane z jakąś formą reggae, ale to nie to samo. Zdaje się, że przeprowadzka do USA spowodowała, że Rusko coraz bardziej tworzy dla amerykańskiego słuchacza niż brytyjskiego, europejskiego. Trochę smutne... Trzeba jednak też zaznaczyć, że Rusko brał udział w nagrywaniu nowej płyty przez M.I.A. (i to nawet przy dubstepie nie leży, a Rusko nie udaje, że to dubstep), podobno produkował coś dla T.I. czy Rihanny, sklecił też to i owo dla Britney...

Caspa - kiedyś razem z Rusko stworzył jeden z najsłynniejszych miksów, zarówno wśród dubstepowców, jak i fanów klubu Fabric. Tak samo, jego remix "Where's My Money" TC jest dubstepową klasyką (przy czym większość pozostałych jego remiksów jest dość... gówniana). W zeszłym roku wydał LP, na którym znalazło się parę naprawdę świetnych kawałków (Victoria's Secret!), nawet mimo użycia wobble bassów utwory były w większości naprawdę przyjemne dla ucha (któryś recenzent porównał Caspę do kompozytora muzyki klasycznej, ze względu na organiczne brzmienie lol), ale wielu miłośników dubstepu uważało materiał z płyty jako dowód na osłabienie formy Caspy. W tym roku... No, naprawdę cienko. Wypuścił parę kawałków - tandetne brzmienie, marne melodie, ogółem: cała otoczka jest po to, żeby zrobić jakiś wstęp, żeby nie było dropu na sam początek. A drop jest taki, że nakurwia filthy, wobbling bass, z rodzaju tych najżałośniejszych. W tym roku chyba tylko przy Back for the First Time się trochę bardziej postarał, bo nawet przy tych wobblach, słucha się tego całkiem miło. Jest również wersja tego kawałka z wokalem Mr Hudsona, Love Never Dies, ale mniejsza o to. Także parę remiksów w tym roku Caspa wypuścił, najmilej wspominam remix Hurricane 30 Seconds to Mars. Może nie wykorzystał w pełni dub-potencjału tego kawałka, ale jest naprawdę dobrze!

Burial. Pierwsza płyta w 2006 roku narobiła sporo fermentu, rok później następna podobno dowiodła jego klasy (choć mi się akurat dwójka nie za bardzo spodobała). Od tego czasu sporo się zmieniło - m. in. świat poznał personalia Buriala, on sam zaczął wypuszczać czasem jakieś remiksy, parę kawałków, w tym split z Four Tet, produkuje i koprodukuje bity dla różnych artystów (Jamie Woon!), ale na nowy album się jakoś nie zanosi.

Benga. No klasyk po prostu, autor paru najbardziej znanych kawałków dubstepowych, debiutancki album miał bardzo świeże brzmienie, a jego długograjowy następca wręcz wyznaczył nowy kierunek podążania dla dubstepu. Na początku tego roku wypuścił całkiem niezły tune, Stop Watching. Potem była EP-ka Phaze: One. Niezwykle nowatorskie podejście do dubstepu - połączenie gęstych bassline'ów ze stylistyką Baltimore club, kawałki szybkie, charakterystyczne snare'y i hi-haty, ryło banię aż miło, choć z początku trudno było się przyzwyczaić do takiego brzmienia. Jakiś czas później Benga odświeżył trochę swój kawałek Man on a Mission, który został następnie użyty jako podkład w pierwszym solowym singlu Katy B. Kawałek z początku latał gdzieś w przedziale TOP 5 brytyjskiej listy przebojów... Z tego, co mi wiadomo, Benga bierze udział obecnie w paru projektach, przy czym najgłośniej jest o jednym, ale o tym za chwilę...

Póki co - Skream. Autor Midnight Request Line, jednego z najbardziej rozpoznawalnych utworów gatunku. Producent, którego albumowy debiut sporo namieszał na scenie. Muzyk wydający co jakiś czas cieszące się sporą popularnością EP-ki z serii SkreamizmRównie wpływowy twórca jak Benga. W tym roku, w cztery lata po premierze Skream!, wydał drugi album. Tytuł Outside the Box może sugerować, że materiał zawarty na krążku będzie kolejną małą rewolucją w krainie dubstepu. Gówno prawda. Materiał jest szalenie zróżnicowany, każdy kawałek prezentuje inny kierunek w dubstepie, mamy tu m. in. wychillowane Where You Should Be (gościnnie udziela się Sam Frank), przewobblowane Wibbler, oszczędne How Real, maksymalnie oldskulowe (co widać już po tytule) 8 Bit Baby - o tyle ciekawe, że mamy tu wokal MURS), a nawet pójście w stronę bardziej popową - kawałek z wokalistką La Roux (Finally; nie jest to zresztą pierwsza kolaboracja La Roux z producentem dubstepowym, zespół oddał wcześniej parę swoich kawałków w ręce przedstawicieli tej sceny, wśród których znajdował się m. in. właśnie Skream). No wydawałoby się, że gdyby jeszcze pojawił się jakiś kawałek około-reggae, to byłoby idealnie. A właśnie, że nie! Skream na tej płycie daje dowód temu, że w zakresie dubstepu jest wszechstronny i niestraszne mu są poszczególne odłamy gatunku, ale sam nie prezentuje niczego na tyle świeżego, oryginalnego, by znowu porwać za sobą masy producentów.

Skream i Benga, razem z Artworkiem (w przypadku tego kolesia nie oczekujcie jakichś regularnych wydawnictw; jednak jego jeszcze mocno garage'owe Red było jednym z pionierskich kawałków dla dubstepu), od jakiegoś czasu tworzą skład Magnetic Man. O ile wcześniej tylko okazyjnie coś sklecili i raczej byli zorientowani na live performance, to w tym roku wydali album (o prostym tytule Magnetic Man). Pierwszy singiel, I Need Air, przez długi czas okupował brytyjską listę przebojów. I to wcale nie był całkiem niezły dubstep, jak bit dla Katy B... Jak ktoś już wcześniej określił ten utwór - uplifting pop dubstep. Z samą płytą jest podobnie. Klimatyczne intro... i koniec bajki. Większość kawałków ma zbyt "chwytliwe" brzmienie, niebezpiecznie zbliżyli się do popu. Kolejny singiel, tym razem utrzymany w stylistyce drum and bass, Perfect Stranger - z Katy B na wokalu - odniósł trochę mniejszy sukces na listach, ale również stał się bardzo popularny. Choć na płycie są też cięższe kawałki, jak np. MAD (choć ciężkość tu polega na wobblach...), czy świeże połączenia (Anthemic - tu sam tytuł wskazuje na to, czego można się spodziewać), to trio oberwało po dupskach od miłośników dubstepu... Oczywiście się tym nie przejęli - bo po co, kiedy album - wydany przez Columbia/Sony Music - ląduje na piątym miejscu UK Albums Chart, a także na podium UK Dance Chart (1. miejsce) i UK Download Chart (3. miejsce)? I pomyśleć, że można wcześniej było ich spotkać np. na jednej ze składanek Mary Anne Hobbs...

No właśnie - pani Hobbs. Przez kilkanaście lat prowadząca na antenie BBC Radio 1 Breezeblock, a następnie Experimental Show, nieustannie zwracając uwagę słuchaczy na oryginalne brzmienia. Experimental Show wypromował Flying Lotusa i wielu producentów dubstepowych, w tym wspomnianego przeze mnie wyżej Buriala. Konkretne, alternatywne brzmienia, z dala od mainstreamu. Było - i się skończyło. Mary pożegnała się w tym roku z BBC Radio 1, wybierając pracę w Forge Media, związanym z samorządem studenckim uniwersytetu w Sheffield. Ale przynajmniej ostatni program był z pierdolnięciem! Gościnny mix Kode9 i Buriala!

No, to może wystarczy, miałem się uczyć, ale nie pisać wywody. D:
Zobacz profil autora
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

^ Czekałem na taki post od Ciebie... :p
Zobacz profil autora
Kamil
Rurzowy Kutzyk
<i>Rurzowy Kutzyk</i>

Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 8459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Centrum Wszechświata
Płeć: Mężczyzna

Jestem przewidywalny. D: Przy kolejnych się chyba bardziej streszczę.
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Kamil mnie zmotywował do rozpisania się : D

Rok 2010 można by w moim przypadku ograniczyć do stwierdzenia: j-music all the time, ale przecież ja nie lubię się ograniczać, więc będzie nieco konkretniej.

Gatunkowo zatem skupiłam się głównie na japońskim graniu, przestałam jednak ograniczać się wyłącznie do visual kei, odkryłam wiele świetnych zespołów metalowych, post-hardcore'owych, dałam drugą szansę kolorowemu oshare kei, eksperymentowałam też z innymi stylistykami.

Jeśli chodzi o najbardziej wartościowe odkrycia, to jednym tchem wymieniam...
Zespoły: MoNoLith, Ancestral, Secillia Luna, Luzmelt, abingdon boys school, Golden Bomber, XIBALBA, THE SOUND BEE HD, SaTaN, Kiryu, ViViD, ALSDEAD.
Wykonawcy solowi: Kaya, Satsuki, Hakuei, HITT, Inoran, Ayumi Hamasaki i Kanon Wakeshima.
Inne: na pewno k-pop, któremu postanowiłam dać szansę i tutaj na pierwszym miejscu umieściłabym Super junior, którzy chyba najbardziej przypadli mi do gustu. Poszłam też w kierunku k-rocka i tutaj bardzo pozytywne odkrycia: Seo Taiji, TRAX i C.N.BLUE.

W tym roku zaliczyłam też całą masę powrotów do niegdyś słuchanych, a później zaniedbanych wykonawców. Zdecydowanie najważniejsi z nich to: Sadie, D, Nightmare, Megaromania, 12012, BUCK-TICK, Phantasmagoria, Gackt i Vidoll.

Poza tym rok upłynął mi standardowo pod znakiem gazerocka, Diru, X JAPAN i Heatha, koncertów D'espairsRay i The 69 Eyes, czekania na kolejne wydawnictwa, które wszystkie cieszyły mnie jednakowo i tak dalej, i tak dalej.
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

Cóż, wasze wywody są okazałe, ja też postanowiłam coś stworzyć.

Przyznam, że nie śledziłam dokładnie nowinek muzycznych w tym roku, więc napiszę tylko o rzeczach, które dotykają bezpośrednio mój gust.

Przede wszystkim, 2010 rok oznacza masę koncertów, na których nie udało mi się być i żałuję. Wymieniając najważniejsze: Porcupine Tree, AC/DC, Deep Purple (za to się nienawidzę!). Dodajmy do tego takich artystów jak Elton John, Jean Michel Jarre, Depeche Mode, Exodus (!), R+ (o ile dobrze pamiętam) i można stwierdzić, że był to dobry rok dla Polski, jeśli chodzi o koncerty. W tym roku miały się odbyć trzy występy Katie Melua, konkretniej w listopadzie (mój bilet w pierwszym rzędzie leży i czeka...), zostały przełożone na maj. Nie wiem, czy dotrę, bo mogę być martwa po maturze.
Oczywiście wydarzeniem, które ryje banię najbardziej, było Sonisphere w Warszawie, na które JUŻ MIAŁAM sobie kupować bilet, ale, jak zwykle, nie wyszło. Historia potoczyła się przedziwnym torem, o czym może czytaliście w temacie z relacjami z koncertów, w którym napisałam histeryczny tekst. Nevermind. A na następne Sonisphere czekamy, ponoć Iron Maiden już prawie potwierdzony. Teraz tylko czekać na resztę zespołów.

Płytki też jakieś były, przede wszystkim Kasia z całkiem nowym materiałem, który mógł nie przypaść do gustu ortodoksyjnym fanom. Ja się do takich nie zaliczam, więc mogę napisać, ze jest tam kilka interesujących numerów, reszta przesłodzona, ale całość generalnie tworzy dosyć ciekawe wrażenie. Ja tam i tak wolę wcześniejsze płyty Kasi.
Mamy remiksy z najnowszej płyty Hey, czyli RE-MURPED. Samego MURPa nie darzę jakąś ogromną sympatią, remiksów słucha się sympatycznie, aczkolwiek uczucia mam mieszane. Elektronika nie jest najbliższym mi gatunkiem muzyki, zdecydowanie.
Czesław Śpiewa Pop! Wreszcie coś totalnie pozytywnego.
Koniecznie muszę zabrać się za nowe wydawnictwo Iron Maiden, aczkolwiek wszystko w swoim czasie, najpierw wypadałoby nadrobić starocie.
Co tam jeszcze... Slash świruje i nagrywa z Rihanną, czy tam Fergie.

Wszystkie muzyczne eventy tego roku zostały przytłoczone jednak przed konkurs Chopinowski. Jak zwykle - połowa uczestników to Azjaci, ale to już taka tradycja. Niestety nie mogłam śledzić eliminacji, bo odbywały się w ciekawych godzinach - albo byłam w szkole, albo na popołudniowych zajęciach.
Nazwiska jakoś nie wbiły mi się w pamięć, oprócz zwyciężczyni. Wiadomo, faworyci publiczności byli inni, wygrała Yulianna, która nie grała być może spektakularnie, ale też nie na tyle źle, żeby zasłużyć sobie na nagonkę, którą niektórzy jej (oraz jury) zaserwowali, co z resztą jest totalną głupotą.

Inne ciekawostki... Płytka Ray'a Daviesa zawiera stary utwór Kinks You Really Got Me, w którym słyszymy Metallikę. Instrumentalnie ładnie brzmi, James śpiewa, czyli jest dobrze. Tekst nie jest szczytem ambicji, co jest bardzo dyplomatyczne z mojej strony. Króciutki to twór, ale miło słyszeć go w radiu.

RIP:
Ronnie James Dio, czyli Ten Lepszy Wokalista Black Sabbath (tak myślę), oraz oczywiście Rainbow.
Kompozytor Henryk Mikołaj Górecki.

W tym roku dosyć intensywnie edukowałam się w zakresie rocka klasycznego, oraz metalu. Poznałam też przeuroczą artystkę, o pseudonimie Mademoiselle Karen, oraz jej album Attention.

Na sam koniec mój konik, czyli wieści z obozu Queen. Nie działo się wiele rzeczy na tyle istotnych, abym mogła je spamiętać, więc skorzystam ze wspomagacza, czyli bloga Dagi [url]queen1991.blog.p[/url]
Oficjalne komunikaty o zakończeniu współpracy z Paulem Rodgersem (a niech was kurwa jego mać, nie mogliśta poczekać, aż zdążę się wybrać na koncert?).
Taylor tworzy materiał na nowy album. Materiał WCIĄŻ jest w fazie 'tworzenia się'.
May doczekał się swojego pomnika, który jest komiczny i do teraz się z niego leję, chociaż na to nie zasługuje xd
Zakończono trasę musicalu WWRY.
Trzecia część Singles Collection, czyli Wyciągania Kasy Od Fanów. Nic ciekawego, gdyż box obejmuje single z trzech najgorszych (IMO) płyt Queen, czyli The Works, A Kind Of Magic i The Mirace.
May jak zwykle jest bardziej zaangażowany w ochronę środowiska naturalnego, niż w muzykę, co możemy potraktować jako całkiem zdrowy objaw starzenia się.
Przykładem całkowicie niezdrowego objawu starzenia się jest Taylor, który... Ale o tym później.
Bolesne rozstanie z wytwórnią EMI, które jest na tyle techniczną kwestią, że nigdy mnie jakoś nie interesowało.
Lansowanie młodej wokalistki Kerry Ellis, która również mnie ni cholery nie interesuje, ale płyta wyprodukowana przez Briana wyszła.
Potwierdzone - Sacha Baron Cohen zagra Freda w filmie o Queen! Ciężko jest mi sobie wyobrazić RESZTĘ obsady, ale ponoć prace nad filmem już trwają.
O! A teraz czas, aby powrócić do bolesnych objawów starzenia. Otóż Taylor, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, wziął ślub. Kobieta, która dostąpiła tego specyficznego zaszczytu jest ze 30 lat młodsza od niego i doprowadza mnie do nerwicy. To tak w ramach poza muzycznej ciekawostki.
Hahahahaha XD
Zaprezentowano dwie nieznane dotąd piosenki, które zostały nagrane podczas pracy nad albumem The Miracle. Zupełnie nie mam weny, aby o nich pisać, aczkolwiek była to miła ciekawostka. Zwłaszcza, że mogliśmy usłyszeć Freda w 'nowym' materiale.

^Ależ to napisałam z uczuciem. Więcej uczucia mają moje notatki z biologii, których nie prowadzę.

Cóż, oto BARDZO okrojony przegląd tego, co w jakiś sposób mnie zainteresowało w 2010 roku. Jestem chora, do tego mam paskudny humor, więc nie bardzo mi ten wywód wyszedł, ale ważne, że wreszcie go skończyłam. Na pewno zapomniałam o połowie zajebiście ważnych rzeczy, a więc można spodziewać się edycji. A teraz już definitywnie koniec, bo mi się nie chce.
Zobacz profil autora
honey pie
empty spaces

Dołączył: 16 Sie 2009
Posty: 5569
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

ten rok był muzycznie i cudowny, i tragiczny. nie chce mi się wymieniać zespołów i albumów, ale powiem tyle, że troszeńkę zagłębiłam się w klasik rok. troszeńkę, bo jakby się zastanowić, to ki chuja się na nim nie znam, nie jestem osłuchana. potrafiłabym dopasować do czyjegoś gustu piosenkę tylko jednego zespołu, o którym zresztą mało wiem. bardzo mało. a znajomość dyskografii, które ponoć są zaraz po bitelsach, jest właściwie marniutka. no i w tym roku jasno sobie powiedziałam, że nie znam się na muzyce. co gorsza, nie mam chęci (+ czasu, pozdrawiam moich nauczycieli) żeby to zmienić. całkiem straciłam serce do muzyki. na przełomie wiosny i zimy mi odpierdalało - pisałam na szybach fragmenty tekstów piosenek, ciągle coś nuciłam, albo i śpiewałam na głos, pierwsza rzeczą, jaką robiłam po włączeniu komputera było odpalenie winampa... a im bliżej lata, tym coraz bardziej odechciewało mi się słuchać. dzisiaj muzyka jest dla mnie kompletnie nieważna, wręcz zbędna, nie mam faz, (prawie) nie ściągam nowych albumów... jeżu, co się ze mną stało :
Cathy napisał:
t;]RIP:
Ronnie James Dio, czyli Ten Lepszy Wokalista Black Sabbath (tak myślę), oraz oczywiście Rainbow.

tia ;_;


Ostatnio zmieniony przez honey pie dnia Wto 20:30, 21 Gru 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
brighte
taking pictures of you

Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 4892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

dla mnie ten rok muzycznie był jednym z najlepszych, bo wreszcie tak na poważnie zaczęłam słuchać, a nie słuchać muzyki. do swoich najlepszych odkryć tego roku mogę zaliczyć z całą pewnością 30 Seconds To Mars, happysad, Closterkeller i Deep Insight. bliżej zaznajomiłam się z Green Day'em i My Chemical Romance, wgłębiłam się w metal symfoniczny i poznałam multum świetnych fińskich zespołów (co spowodowało że kocham ten kraj jeszcze bardziej). zaczęłam kupować płyty, zainteresowałam się koncertami (chyba nigdy mamie nie przebaczę zakazu wyjazdu na Coke'a i koncert Marsów w Warszawie). próbowałam przesłuchać większości gatunków muzycznych, w miarę ukształtował mi się gust, zrobiłam się jakby... wrażliwsza na muzykę. słowem podsumowania, rok 2010 pod względem muzycznym mogę zaliczyć jako bardzobardzobardzo udany!
Zobacz profil autora
Wiedźma
Moderator
Eraserhead

Moderator<br><i>Eraserhead</i>

Dołączył: 21 Lut 2007
Posty: 23817
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Transsexual Transilvania
Płeć: Mężczyzna

Dość różnorodny rok, nie wiem czy pozytywnie, bo to ocenię zapewne na przestrzeni miesięcy tudzież lat, ale na pewno mniej szałowy pod względem dalszego rozwoju w gatunku dark independent.
Płytowo było raczej przeciętnie. Sięgając pamięcią wstecz nie przypominam sobie nic, co zwróciłoby moją uwagę wiosną lub latem. Ach, nowe wydawnictwo Rome Nos Chants Perdus- poprawne i jak zwykle lirycznie piękne. Dalej parę płytek z gatunku elektroniki {Diorama, Hocico, Suicide Commando, Nahtmah}, które raczej jednym uchem wleciały, a drugim wyleciały. Gdzieś tam mignęła Katatonia, z całkiem dobrym albumem, fajny debiut O. Children. No i koniec końców cudowny, niezwykle pełny i dopracowany album Deine Lakaien Indicator. Oraz zapowiedź czegoś, jak mniemam, wielkiego - EPka Sopor Aeternus zapowiadająca Tryptyk Duchów. Emocje rosną!
Z innej muzycznej półki, chociaż tak na dobrą sprawę nie wiadomo z jakiej... D+Sect Moi dix mois, o którym napisze w dalszej części postu.

Koncertowo było wybornie. Wszystkie letnie festiwale muzyczne miały właściwie takie składy, że aż żal ściskał mój pusty portfel. Castle Party moim zdaniem wyborne, leciałam z relacjami na bieżąco, dostałam nawet parę nagrań i oczywiście żałowałam niesamowicie. Podobnież było z Openerem - co było dość miłym zaskoczeniem dla mnie samej.
No i trasa Brendana Perry'ego.
+ koncert Lacrimosy w Węgorzewie i Metal Time, którego właściwie częściowo nie pamiętam.

Osobiście był to dla mnie rok nowych fascynacji ze starej branży oraz oczarowanie muzyką zupełnie odmienną od tego, czego słuchałam do tej pory.
A wszystko to działo się mniej więcej w okresie jesiennym.
Po pierwsze - The Beauty of Gemina, czyli odkrycie darkwave'u na nowo, powiew świeżości na stęchłej nieco scenie elektronicznej muzyki gotyckiej. Niebywały wokal plus niebanalne teksty i och, jak mi to przypomina Clan of Xymox!
Dalej - Malice Mizer. Czyli Bara no Seidou moim prywatnym albumem roku. Muzyka tak piękna, subtelna, wymagająca większego zaangażowania emocjonalnego, o które u mnie nie trudno, świetnie wypełnia pewną lukę, która kompletuje mój muzyczny światek.
No i ostatni, lecz nie najgorszy - Antony and the Johnsons. Jego muzyka mentalnie rozrywa mnie na części. W pewnym aspekcie jest mi niezwykle bliska i w ogóle konkluzja podobna jak w przypadku Malizera.
+ większe lub mniejsze letnie fazy, w których przoduje Ikon, Voltaire, The Shroud i Christ Vs. Warhol.


And now for something completely different:
+Głębokie poszukiwania odpowiadających mi wartości w muzyce japońskiej zakończone sukcesem. Moi dix mois!
Doceniłam wartość subtelnego piękna i zmysłowości połączenia organów i basowych gitar. Plus zwieńczenie roku epickim albumem D+Sect z absolutnie genialnym Pendulum = pierwsze miejsce wśród najczęściej odsłuchiwanych artystów na moim last.fm.
No lepiej sobie nie mogłam wymarzyć.
+Zainteresowanie szeroko pojętą muzyką alternatywnę.
Soap & Skin!
Bat for Lashes, w/w Anthony, Crystal Castles, Kings of Convenience, Pulp.
+ Elektronike przyjęłam z szeroko otwartymi ramionami. Doceniłam ebm, electro i ogólnie akceptuję bardziej dobra łupankę.
- Niemal zerowe zainteresowanie folkiem, neofolkiem, martial industrialem. Wraz z zimową fascynacją Von Thronstahl, klimat zaczął wydawać mi się na tyle duszny, że zaniechałam dalszej eksploracji gatunku. Hum, hum.
- Przykro mi to mówić, ale zbrzydło mi Diary of Dreams.


2010 przegrał w rywalizacji z rokiem 2009 co mnie właściwie nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, ile zajebistych albumów się wówczas ukazało i na ile mój muzyczny gust był... mniej wymagający?
Zobacz profil autora
Katia
Moderator
w krainie kota

Moderator<br> <i>w krainie kota</i>

Dołączył: 04 Gru 2007
Posty: 8071
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok
Płeć: Kobieta

Ten rok mnie zawiódł. Nie oceniam go na minus, bo oznaczałoby to, że się cofnęłam, a wprost przeciwnie - stosunkowo bardzo się rozwinęłam, ale wciąż za mało. Mam nadzieję, że 2011 okaże się dla mnie lepszy.
Przede wszystkim było za dużo zwyczajnych 'słuchajdł'. Artystów i utworów bez większej wartości, którzy jedynie miło zajmują czas. W tym roku miejsce Grega Laswella i Ingrid Michaelson (najczęstszych słuchajdł z ubiegłego roku, twórców wielu piosenek do Chirurgów) zajęły Coeur de pirate (urocze utwory śpiewane po francusku, znakomite na letnie wieczory) oraz Rachel Yamagata (przyjemne do słuchania piosenki na jesienne popołudnia) - obie panie były świetnymi towarzyszkami we wzdychaniu.
Dzięki mojej przyjaciółce, Magdzie, zrobiłam coś, co rok temu nawet nie mieściłoby mi się w głowie. Uczyłam się słuchać rapu. Trzeba przyznać, że ten straszny stwór okazał się być całkiem znośny, nawet przydatny w niektórych sytuacjach. Mimo to nie zostałam jego fanką i znacznie bardziej wolę inne gatunki.
Skoro już o innych gatunkach mowa - nadal słucham rocka. Moje ulubione zespoły to dalej Queen i The Beatles, ale wśród nich dwóch prowadzenie w tum roku objęli Beatlesi.
Przy okazji, w drugiej połowie roku, na dalszy plan zeszła moja Regina Spektor, którą jednak wciąż darzę wielką sympatią. Może mniejszą niż na początku roku, ale nadal pozostaje dla niej całkiem sporo miejsca w moim sercu.
Jednak największą jego część wypełnia Hans Zimmer. Przyznam, że chwilami nieco go zaniedbywałam, ale nadal on z muzyką filmową pozostają mi najbliżsi. Coraz lepiej się poznajemy i nie będę tu przynudzać (bo zaraz napiszę o tym cały esej), powiem tylko, że tegoroczna Incepcja naprawdę zasłużyła na Satelitę i musi, musi być nominowana do Oscara. No i nareszcie ma gwiazdę na Hollywood Walk of Fame! A ja Hansa będę czcić aż do śmierci. Mojej, oczywiście, on ze swoją twórczością będzie żyć wiecznie.


Ostatnio zmieniony przez Katia dnia Czw 23:41, 23 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
gilotyna


Dołączył: 13 Cze 2010
Posty: 1998
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: M'era Luna
Płeć: Kobieta

Ten rok miał za zadanie usadowić mnie we właściwych dla mnie gatunkach muzycznych. Myślę, że wyśmienicie wykonał swoje zlecenie. Poza moją ukochaną napierdalanką cholernie pasuje mi cały symfoniczny metal z którym się poznałam o wiele lepiej niż przed laty. Koncerty prawie wszystkie zostały zaliczone i z niecierpliwością czekam na nowy rok podobnie jak i na nowe renomowane koncerty; Sonisphere, Destruction w Stodole i przede wszystkim Slayer wraz z Megadeth w Łodzi + niesamowite supporty.
Zobacz profil autora
Kamil
Rurzowy Kutzyk
<i>Rurzowy Kutzyk</i>

Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 8459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Centrum Wszechświata
Płeć: Mężczyzna

Styczeń '10

Dekada pierwsza
W rok 2010 wszedłem z Mardy Bum w Winampie. To pozostałość jeszcze po grudniu, kiedy to pierwsza płyta Arctic Monkeys mi się nieźle wkręciła. Jeszcze tego samego pierwszego stycznia, po krótkiej przerwie na popy, elektrohałsy, elektroklasze, hiphopy i 30STM - również tjuny, które mnie prześladowały w listopadzie i grudniu - wróciłem do tego utworu na kilkadziesiąt odtworzeń. Potem znowu pop i tak dalej. Skoro nie witałem Nowego Roku, to i muzyka jeszcze zeszłoroczna została (więcej nowych rzeczy odsłuchałem w Sylwestra chyba nawet, pamiętam płytę Ringo).
Potem było dalsze miotanie się, między innymi przejazd przez moje zbiory prog rocka, post rocka i post metalu. Odsłuchanie płyty A Place to Bury Strangers, jedno z fajniejszych odkryć poczynionych dzięki Satowi. Potem jeszcze Asobi Seksu akustycznie, Om (niezwykły zespół!), Kaada i jego tribjut dla polskich robotników... Wahania post/prog-klub jeszcze trwały, ale podchodziłem też coraz poważniej do trip hopu. Odświeżyłem sobie soundtrack z Tonego Hołka Czfurki, pojawiła się tęsknota za późną wiosną '09 (Emilie Autumn - Dead is the New Alive (Manipulator Mix by Dope Stars Inc.) w kółko), sporo M83 (Saturdays = Youth, z naciskiem na Skin of the Night, to też jeszcze z grudnia). Trochę różnorakiego rocka, trochę Pattonów, za to dużo Massive Attack i w cholerę Archive. Wtedy zresztą rosła moja faza na tych ostatnich, bo ich podejście do tripowych brzmień najbardziej mi odpowiadało i chyba nadal najbardziej sobie cenię właśnie ich.
Dalej widzę soundtrack z Lost Highway, które gdzieś tak na przełomie grudnia i stycznia oglądałem i trochę się zabawiło z moją istotą szarą. Końcówka pierwszej dekady stycznia to jeszcze Sonic Youth i DUŻO, DUŻO Archive oraz DUŻO, DUŻO ostatniej płyty IAMX. Zapoznałem się z Krzysiem jeszcze chyba w kwietniu '09, ale chyba zimą '09-'10 słuchałem go najwięcej. Odświeżałem sobie wtedy zresztą kwiecień bardzo mocno - maudlin of the Well, Kayo Dot, Grzegorz Turnau, London After Midnight, Jacek Kaczmarski... I na koniec Soulfly, to chyba powrót do '08!

Dekada druga
Zaczęła się w ostatnich chwilach pierwszej. FAITH NO MORE. Może nie taka faza, jak latem '09, ale i tak dnia jedenastego stycznia słuchałem głównie FNM i wspomnień z końca 2009, czyli: Guetta, electropopy, electroclashe, electrohouse'y, trochę rocka i polskiego oraz śląskiego hip hopu. Przeciągnęło się to trochę na dwunastego... i znowu Archive. Potem wybrane pozycje z któregoś wszechczasowego topu Trójki - Floydzi, Kult (Arahja na YT z fragmentami The Wall - słuchałem kawałka chyba 1,5 dnia!; następnie inne ich utwory). Klasyka rocka, w tym dużo hard rocka; zapętlone Long Hard Road out of Hell Marilyn Manson (z racji kolaboracji ze Sneaker Pimps), Tiamat (znowu wiosna '09!), Lady Gaga - i kolejny mix electrohouse i inne brzmienia grudnia. Byłem dość monotematyczny.
A potem co? Znowu Archive. Chyba uznawałem ich wtedy za najlepsze odkrycie, jakie poczyniłem latem 2009. Tego samego dnia przesłuchiwałem nową płytę Roba Zombiego - w foobarze, dobrze to pamiętam.
30STM (głównie drugi album), Archive, Jungle Drum, Peja, znów 30STM (tym razem trzecia płyta...
Dziewiętnasty stycznia - BONKERS!!! Wiadomo - w związku z Hitlerem. Kawałek leciał w kółko, raz przerwany przez... Bema pamięci żałobny - rapsod. Lol?
Trochę pierdół, znowu Bonkers, trochę pierdół, SHINY TOY GUNS. Chyba prawie całą dyskografię wtedy zdobyłem. Następnie znowu te nieszczęsne pierdoły, czyli brzmienia końcoworoczne. Ale, ale! 20 stycznia - i widzę tu sporo Calvina Harrisa itp. Czyli: byłem wtedy tymczasowym posiadaczem pendrive'a Ani, myślałem, że to dopiero po półmetku było...

Dekada trzecia
...no właśnie, PÓŁMETEK. na przełomie 20. i 21. nakręcałem się na to, co w ów czwartek miało nastąpić wieczorem! Półmetek wybitnie udany - Bahamas to porządny klub, to raz. Dwa, że DJ był niezły (choć brakowało Bonkersa, ale to stało się hitem dopiero parę tygodni później). Trzy, że... no, pierwsza większa potańcówa od czasów komersu. Pierwsze Objawienie Króla Parkietu. Pamiętam tę atmosferę w kółeczku wtedy, haha!
Nazajutrz odpuściłem sobie szkołę - i słuchając Anulkowych hitów, Pitbulla czy Bonkersa, zacząłem kompletować płyty z muzyką radiowo-taneczną, przede wszystkim z kawałkami z półmetku. To był chyba ostatni, najważniejszy krok ku temu, bym z cięższych brzmień gitarowych przerzucił się na pop, muzykę elektroniczną i style pop-oriented. LMFAO, Dizzee Rascal, Jay-Z, Flo Rida, Major Lazer, Ke$ha - w międzyczasie trochę ciężkiego electro Jackal & Hyde - dalej 808s & Heartbreak Kanye Westa, Kid Cudi, powrót znowu do Boys Noize (porządne odkrycie chyba 2 lata temu)... Post rock jeszcze trochę walczył o swoje miejsce, ale przegrywał z w/w listą, do której dołączyli wkrótce także Michael Jackson (to też tak półmetkowo, wczułem się wtedy aż za bardzo), Crookers, Armand van Helden, cudowne brzmienia Ratatat (LP3), wziąłem się za Hadouken! (kolejny zespół podchwycony od Sata), odświeżyłem sobie Rammsteinowy LIFAD, zrobiłęm sobie kolejne grudnio-wspominki, połączone już z nowymi brzmieniami.
God Is an Astronaut, Om, różne post rocki... to zaprowadziło mnie do Blackfield i There Will Be Fireworks... czyli, jak podejrzewam, to był czas, gdy moje słuchawki umierały albo już umarły na dobre, bo wiem, że pierwsza usterka pojawiła się chyba właśnie przy TWBF.
Znowu popółmetkowe granie, trochę Chopina, największe hity P.O.D., składak Diplo, odrobina Mety, brzmień wakacji '09, Pattona, sporo The Clash (niedawno też ich sobie odświeżałem czyli znowu objawia się ten mój cykl roczny...).
Sporo FNM i Fantômasa, próbowanie się z Shining i Sleepytime Gorilla Museum, ale to nie przynosiło jakiejś większej uciechy. Chyba wtedy też ściągnąłem jakiś południowo-wschodnioazjatycki prog rock czy coś, lol!
Dizzee Rascal, Kid Cudi, bla, bla, bla - i, pod wpływem Ani, THE PRODIGY. Nareszcie zapoznałem się z Invaders Must Die! A że było w wersji deluxe, z remiksami, o mogłem posłuchać trochę dubstepu... ale jakoś byłem wtedy jeszcze nieświadomy tych brzmień i przeszedłem obojętnie.
Przelot przez dotychczasowe styczniowe słuchanie, GIAA, odsłuchanie płyty These Monsters (miernota), polskich The Vagitarians (lol!),There Will Be Fireworks; trochę Mastodon, Manson, Kult, melodyjny death metal... i przyszedł luty.
Zobacz profil autora
abyssa
Torresoholiczka
<i>Torresoholiczka</i>

Dołączył: 08 Sty 2007
Posty: 14922
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

2010 pod koncertowym względem był rewelacyjny. Zaczęło się od klasyki, czyli Depeche Mode w lutym, potem Florence and the Machine w marcu. Pięciomiesięczna przerwa i Coke, czyli Marsi. W październiku Biffy Clyro, a na koniec w grudniu Marsi.
Zdecydowanie odkryciem roku są Hurts. Sama nie wiem kiedy zdecydowałam się bardziej zainteresować zespołem, ale była to genialna decyzja. Wakacyjne odkrycie - Bush, już nawet nie pamiętam jak ich znalazłam. Breaking Benjamin, Rise Against, Stone Sour.
No i oczywiście 3 rok mojej miłości do Marsów. Pogłębiała się przez cały 2010.
Zobacz profil autora
Wiedźma
Moderator
Eraserhead

Moderator<br><i>Eraserhead</i>

Dołączył: 21 Lut 2007
Posty: 23817
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Transsexual Transilvania
Płeć: Mężczyzna

Wpadłam na pomysł {a właściwie ściągnęłam z innego, miłego mi forum, ale ćśś}, aby usystematyzować nasze posty podsumowujące rok 2011 i uniknąć nieco chaotycznych postów-gigantów {heh, Kamil}.
Może wprowadzilibyśmy pewną podziałkę na:
Najlepsze płyty 2011:
Najlepsze utwory 2011:
Najlepszy koncert:
Najważniejsze wydarzenie muzyczne:
Największe rozczarowanie muzyczne:
Inne {obsesje itp.}:

Oczywiście rozpisywać się będzie można, ile kto tego potrzebuje, ale będzie zachowana jako taka estetyka. (:


Ostatnio zmieniony przez Wiedźma dnia Pią 22:31, 23 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kamil
Rurzowy Kutzyk
<i>Rurzowy Kutzyk</i>

Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 8459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Centrum Wszechświata
Płeć: Mężczyzna

...od tygodnia w głowie układałem post podsumowujący. <ok>
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Nudzi mi się okrutnie, więc wygląda na to, że będę pierwsza, bo wątpię, żeby w Sylwestra zdarzyła się jeszcze jakaś wielka muzyczna rewolucja, która zmieniłaby całkowicie mój gust i zaważyła na ostatecznym kształcie tego podsumowania. (Chyba, że byłby to nowy album X JAPAN... ale nie będzie, przynajmniej już nie w tym roku. Ech, Joszka i te jego obiecanki-macanki.) Lecimy zatem z podziałką zaproponowaną przez Wiedźmę...

Najlepsze płyty 2011:
Na piedestale stawiam nowe wydawnictwa dwóch moich ukochanych zespołów, bo jakżeby inaczej: TOXIC the GazettE i DUM SPIRO SPERO DIR EN GREY. Ci pierwsi zachwycili swoją kolejną zmianą stylu, chociaż zaczęli bawić się elektroniką, to jednak nie utracili swojego niepowtarzalnego gazerockowego stylu. (I z łaski swojej zamilczcie hejterzy, których w ostatnim czasie nastąpił niewytłumaczony wysyp, bo Gazetto nie nagrywa dubstepu, nie dało dupy i nie skończyło się, chociaż bardzo byście im tego życzyli.) Ci drudzy zaś zaoferowali album z prawdziwym metalowym pierdolnięciem, Kyo po raz kolejny udowodnił, jak niesamowitym jest wokalistą, a samo Diru to już nie tylko czołówka japońskich zespołów, ale naprawdę poważny kandydat do zrobienia zamieszania na całym świecie [vide Hageshisa... na soundtracku do Saw 3D...]. (Ale hejterzy i tak będą wrzeszczeć, że DIR EN GREY skończyło się na "Gauze"... my jednak wiemy, że ich koniec nastąpił przy "Kill 'em all", prawda?) Trzecie miejsce bezapelacyjnie przypadło Versailles i ich Holy Grail, które w moim osobistym odczuciu bije na głowę wszystkie ich dotychczasowe wydawnictwa. Jeśli będą sobie podnosić poprzeczkę w takim tempie, to już zaczynam się bać następnego albumu (bo skoro ten mnie tak bardzo zachwyca, to przy kolejnym pewnie dostanę zawału serca). Podium obsadzone, czas na kolejne miejsca, a są to:
4. COLD BLOOD Sadie
5. VAMPIRE SAGA D
6. WILL PENICILLIN
7. GEMINI Alice Nine
8. Hyakkikeran Kagrra,
9. Luminous DuelJewel
10. Watch out! Lovex
Moja prywatna dziesiątka najlepszych albumów tego roku. Poza nimi, do wydawnictw godnych uwagi zaliczam: Epsilion Blood Stain Child, Beautiful Freaks MERRY, Independent MAZE Lin -the end off corruption world-, NIGHTMARE NIGHTMARE oraz Zankyo Reference ONE OK ROCK, a także mini-albumy Lycaon, BORN, exist†trace i Megaromanii. Z wykonawców nie-japońskich najbardziej ucieszyły mnie z kolei albumy:
- Welcome 2 My Nightmare Alice Coopera
- Age Of The Joker Edguy
- Born This Way Lady Gagi (: DD)
Zwróciłam uwagę także na składanki V-Rock Disney (z j-rockowymi coverami utworów z bajek Disneya) i Crush! - 90's V-Rock Best Hit Cover Songs (jak sama nazwa wskazuje covery oldschoolowych visualkeiowych utworów wykonanych przez zespoły neo-visual kei; nawiasem mówiąc, pod koniec roku ukazała się druga część tej składanki, ale nie zdążyłam jej jeszcze przesłuchać...). Wiele zespołów zafundowało również swoje kompilacje the best of, ale tutaj już sie powstrzymam z wymienianiem. Jak zatem widać, pod względem albumowym rok oceniam naprawdę bardzo pozytywnie!

Najlepsze utwory 2011:
Tutaj mogłabym wymieniać, wymieniać, wymieniać, aż w końcu zabrakłoby mi miejsca, więc ograniczę się do 10 utworów, które ładnie rzecz ujmując, zrobiły mi ten rok. A są to:
1. DIR EN GREY - Ruten no tou
2. the GazettE - THE SUICIDE CIRCUS
3. DaizyStripper - UNDER THE SUN
4. UNDER FOREST - T_T -Tsumetai Tenshi-
5. Blood Stain Child - Stargazer
6. Versailles - God Palace -Method Of Intheritance-
7. Sadie - Cry More
8. Lycaon - Mose lle no pistol
9. D'espairsRay - MAZE
10. DIR EN GREY - LOTUS / the GazettE - UNCERTAIN SENSE
Dobra, wyszło i tak 11, ale kto tam na to patrzy. Tak ma być i już.

Najlepszy koncert:
Trololo, byłam tylko na dwóch, więc te dwa wymienię.
DIR EN GREY w sierpniu w Krakowie - po raz drugi zobaczyłam moich chłopów na żywo i co tu dużo mówić, jestem w nich zakochana jeszcze bardziej. Niczego nie da się porównać z wiszeniem na barierce, Die'em na wyciągnięcie ręki, Kaoru szpanującym krucyfiksem na szyi, Kyo wijącym się przy mikrofonie, Toshiyi polewającym tłum piwem i Shinyi z poker facem. Ledwie zeszli ze sceny, a ja już zaczęło się oczekiwanie na ich kolejny występ w naszym kraju...
Versailles w październiku (też) w Krakowie - absolutnie najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki mogłam sobie wyobrazić. Wciąż wzruszam się do łez, kiedy czytam swoją własną relację, te wszystkie chaotyczne słowa, które spisywałam na krakowskim dworcu na świeżo, zaledwie kilka godzin po koncercie. Ta magia, ta niesamowita więź zespołu z fanami, to niezapomniane meet&greet, Yuki podskakujący na krześle z radosnym Dziękuję!, ledwie ujęłam go za rękę... T_____T Pardon, znowu mnie wzięło, już się uspokajam.
Miało być jeszcze D w maju, ale jak nie urok to sraczka, przez zdrowie nie pojechałam... Podobno w 2012 mają wrócić z trasą po Europie, może tym razem się uda?

Najważniejsze wydarzenie muzyczne:
Jak dla mnie, to wszystko, co napisałam już powyżej, czyli przede wszystkim nowe albumy Gazette i Diru oraz koncerty.

Największe rozczarowanie muzyczne:
Tutaj trochę tego będzie.
Śmierć Taiji'ego (ex-basisty X JAPAN) - popełnił samobójstwo... Za każdym razem, kiedy oglądam jego ostatni gościnny występ na koncercie Eksu w zeszłym roku, mam łzy w oczach i ogarnia mnie taki okropny żal, że już nie usłyszymy zapowiedzi Toshiego: On bass... TAIJI!
Zakończenie działalności Kagrry, a następnie śmierć ich wokalisty Isshi'ego - jakby nie było mi dość przykro, że właśnie kiedy pokochałam ich muzykę, oni ogłosili koniec działalności, to jeszcze kilka miesięcy później umarł Isshi... w momencie, kiedy wszyscy czekali z niecierpliwością na start jego nowego projektu. Takie życie.
Zakończenie działalności DELUHI i D'espairsRay - kiedy w zeszłym roku oba zespoły ogłaszały zawieszenie działalności, nie przypuszczałam nawet, że z tej przerwy już nie wrócą. Smuci mnie to tym bardziej, że naprawdę byłam przywiązana zarówno do jednych, jak i drugich, oba zespoły towarzyszyły mi od samego początku mojego słuchania japońskiej muzyki... Nie lubię tego bardzo.
Brak albumu X JAPAN w dalszym ciągu - chociaż zapowiadają go od dwóch lat, chociaż w każdym wywiadzie powtarzają, że jest skończony już ponad w 90%, chociaż Joszka stwierdził, że może chyba obiecać, że do końca 2011 roku album zostanie wydany... Tsa, obietnice bez pokrycia, ziemia się kręci, a my razem z nią. (I tak ich kocham, i będę czekać dalej.)

Inne {obsesje itp.}:
Tutaj się już raczej streszczę, bo chyba wszystko, co najważniejsze, zostało już napisane.
Moje największe odkrycia tego roku: DaizyStripper, A (エース), DuelJewel, UNDER FOREST, quaff, V-last., Dead End, Anna Tsuchiya, Black Veil Brides... i Lady Gaga! Zwłaszcza trzy pierwsze zespoły zdążyły już awansować do czołówki moich ukochanych wykonawców.
Zaliczyłam też całą masę powrotów do dawnych idoli. Z tych najważniejszych: BUCK-TICK, Alice Nine, girugamesh, Suicide Ali, RENTRER EN SOI i Satsuki solo, Moi dix Mois, Tokio Hotel (!), Alice Cooper, Phil Collins, Lady Pank, Vanilla Ninja i Escape The Fate.
Poza tym wszystkim:
- GazeRock is (still) not dead i śmiem twierdzić, że przez następny rok też nikt nie strąci ich z pierwszego miejsca mojego czarnego serca;
- uświadomiłam sobie po raz kolejny, jak bardzo zauroczona jestem Versailles i jak bardzo kocham Yukiego (oczywiście w rozumowaniu fan-idol);
- zaczęłam się cholernie wzruszać przy utworach DIR EN GREY, co jest w niektórych przypadkach zupełnie dla mnie niezrozumiałe;
- Lady Pank oficjalnie zostało moim ulubionym polskim zespołem;
- przekonałam się do Lady Gagi (!) i znowu urzekło mnie Tokio Hotel (!!), chociaż Bill wygląda obecnie jak tania podróba Jareda Leto i niech on się ogoli, do hide nędzy;
- dalej nie ogarniam, jak mogłam tyle czasu wytrzymać bez muzyki Alice Coopera i Phila Collinsa;
- DALEJ CZEKAM NA TEN CHOLERNY ALBUM X JAPAN, SŁYSZYSZ YOSHIKI?! -.-

Koniec! (A o czym zapomniałam, to dopiszę.)
Stawiam piwo każdemu, kto przeczyta całość bez zasypiania :3
Zobacz profil autora
Kamil
Rurzowy Kutzyk
<i>Rurzowy Kutzyk</i>

Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 8459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Centrum Wszechświata
Płeć: Mężczyzna

To ciekawe, co ja będę musiał postawić, jak dokończę mój post. :SSSS Pozdro, że udało ci się wybrać tak 'wąskie' listy, ja nie jestem w stanie!
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Listy, które spisałam sobie jakiś czas temu w zeszycie były dłuższe, ale jak już zaczęłam pisać, to duża część odpadła jako zbyt nieistotna w obliczu całego roku :3 Twój post i tak przeczytam, chociażby z ciekawości!
Zobacz profil autora
Wiedźma
Moderator
Eraserhead

Moderator<br><i>Eraserhead</i>

Dołączył: 21 Lut 2007
Posty: 23817
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Transsexual Transilvania
Płeć: Mężczyzna

Agnes mnie zmobilizowała do napisania czegokolwiek, ale zaraz po tym zorientowałam się, że 2011 to była dla mnie muzyczna mielizna w całej swej dwunastomiesięcznej rozciągłości i ostatecznie mi z tego wyjdzie post lichy jak nigdy dotąd.
Niemniej jednak!
Najlepsze płyty 2011:
Rome - Die Aesthetik der Herrschaftsfreiheit
Płyta nie jest może genialna, jest jedynie fenomenalna, ale potwierdza niezaprzeczalny talent i kunszt muzyczny jakim operuje Jerome Reuter. Fenomen tego wydawnictwa polega na tym, że jest to tryptyk, któremu wielu zarzuci wtórność, jednak jest swoistą syntezą całego dotychczasowego dorobku muzycznego Jerome'a łączącego surowośc martialowych marszy z gitarowymi balladami. Zawiera utwory raczej przeciętne, jak i zupełnie genialne {Petrograd Waltz!!!}. Ale cholera, kto jest w stanie wydawać co roku dobre jak nie genialne albumy? To jest fenomen tego człowieka.
Soror Dolorosa - Blind Scenes
Najlepiej rokujący zespół ze sceny rocka gotyckiego. W ogóle niesamowite, że takie dźwięki są w stanie powstać w XXI wieku, gdy ścieżki gothrocka zostały przeorane na wszystkie możliwe strony już pod koniec lat '90. Co więcej muzyka Soror Dolorosy jest niesamowicie wciągająca i zawiera właściwie większość tych elementów, które w gotyku kocham najbardziej i które zbudowały coś co z dumą nazywam "moją muzyką". Czekam na ich kolejny album z niecierpliwością!
IAMX - Volatile Times
W moim odczuciu najlepszy dotychczasowy album Chrisa. Brudny, schizoidalny, mocny, DOBRY. Psychodeliczny{w sensie wszelkich psychicznych zawirowań} klimat można równie dobrze nazwać narkotycznym i właśnie to jest jedyna wada tego albumu, bo jak wiadomo bardziej skłaniam się ku sztuce wynikającej z naturalnych "predyspozycji" artysty, ale i tak nie wadzi mi to w tym, by absolutnie zachwycać się Volatile Times.

I to by było na tyle. Gdzieś mignął fajny album Kayi, dobry powrót Nosferatu, rocznik Scythelence i zupełnie chory Dir en Grey. I nowi Deathcampi, ale jeszcze nie osłuchałam się z nimi zbyt dobrze.

Najlepsze utwory 2011:
utwory z 2011:
Rome - Petrograd Waltz
The Beauty of Gemina - Voices of Winter
The Horrors - Still Life
Lady Gaga - Yoü and I i Marry the night
najczęściej słuchane utwory w 2011:
Cinema Strange – Catacomb Kittens
Rome – The Torture Detachment
Zola Jesus – Night
Rome – Hope Dies Painless
Scissor Sisters – I Can't Decide
Japan – Ghosts
BUCK - TICK - Romance
BUCK - TICK - Kiss me Goodbye
Joy Divison - New Dawn Fades
Ultravox - I Remember (Death In The Afternoon)

Najważniejsze wydarzenie muzyczne:
Oficjalne ogłoszenie powrotu Dead Can Dance w 2012 roku.
Hm, Koncert Rome w Warszawie. Też w 2012.
Największe rozczarowanie muzyczne:
Diary of Dreams - Ego:X
Tragicznie zła płyta, odcinanie kuponów od popularności, wtórność i ciągłe wałkowanie tego samego motywu. Po prostu poczułam się przez Hatesa oszukana.
Clan of Xymox - Darkes Hour
Właściwie to samo co w przypadku w/w DoD. Z tą tylko różnicą, że nie liczyłam na coś dobrego. Ale ta płyta jest po prostu gorsza od In love we trust, czyli równia pochyła i lecimy!
Zastój w światku muzyki dark independent.
Rok 2010 i 2009 to był wielki boom na powrót starych kapel z nowym materiałem, przede wszytskim dużo dobrych płyt i koncertów, także u nas w Polszy. 2011 to radosna stagnacja i sześć metrów mułu.
Inne {obsesje itp.}:
Jesli chodzi o tegoroczne obsesje to właściwie miałam dwie Rome i Cinema Strange.
Zabawna sprawa. Głownie dlatego, że oba zespoły znam szmat czasu {po trzy lata}, a dopiero w tym roku doznałam boskiej iluminacji {chociaż w przypadku Rome trwa do już ponad rok, ale załóżmy że w tym roku moja fascynacja osiągnęła apogeum}. Ja wiem, że do większości rzeczy muszę dojrzeć, a jest to proces długotrwały i w pewnym sensie żmudny. A do miłości dojrzewam szczególnie długo. Ale warto było... <3
Postanowiłam też poddać się nieokiełznanej chęci poznawania świata poprzez eksploatację kolejnych gatunków muzycznych.
Zachwyciło mnie The Jesus and Mary Chain przy których muzyce spędziłam całe wakacje, czytając książki w deszczowe dni i rysując portrety seryjnych morderców. To mój kolejny Zespół Lipcowy, który zajął miejsce zajmowane w ubiegłym roku przez Geminę. Fantastyczny, niekonwencjonalny i pełen pasji BUCK-TICK prowadzony przez mojego absolutnego Adonisa - pana Atsushiego. To dopiero zauroczenie, ale wierzcie mi, że to początek wielkiej miłości. A jesli już o miłości się rozpisuję to w tym roku dałam się zupełnie zbałamucić pięknem czystego, nieskażonego kiczu i noworomantycznemu urokowi moich od dawien dawna ukochanych lat osiemdziesiątych i tańczyłam do Duran Duran, Depeche Mode, Ultravox, Visage czy Japan. Jak to powiedział kiedyś Tomek Beksiński: Gdyby ktoś pokusił się o złośliwą lecz wierną karykaturę typowego "nowego romatyka", musiałby narysować tańczącego Giaura z syntezatorem pod pachą, śpiewającego o cierpieniach młodego Wertera. I cząstka tego nowegoromantyka siedzi ciągle pod moim czarnym, gotyckim serduszkiem, ale cśśś... bo to nie przystoi. (:


Ostatnio zmieniony przez Wiedźma dnia Pią 23:05, 30 Gru 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Fuck The System


Dołączył: 21 Gru 2010
Posty: 509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań, Kraków
Płeć: Mężczyzna

Nie zrobiłem podziałki, więc może być chaotycznie, aczkolwiek będę starał się utrzymać jakiś ład i porządek.
W roku 2011 moje serce niewątpliwie podbił metal symfoniczny, więc wypada od niego zacząć moje podsumowanie. Ta symfonia rytmu, riffów, instrumentów i wokalu, który jest wyjątkowy i zupełnie różniący się od tego w innych podgatunkach, przyprawia mnie o mały muzyczny orgazm. Zdecydowanie nadal jestem wierny mojej świętej trójcy – Epica, Nightiwish i Within Temptation. Jest to zdecydowanie jeden z niewielu rodzajów metalu, w którym głos kobiecy mnie nie drażni, a dostarcza niesamowitych doznań i sprawia, iż na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Simone Simons (wokalistka zespołu Epica) królowała u mnie przez cały bieżący rok. Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem jej śpiewu - jest taki ognisty, porywający, charyzmatyczny. Żadna kobieta, śpiewająca głosem operowym, nie przypadła mi tak mocno do gustu. W końcu zdobyłem album Design Your Universe, która sprawił że jeszcze bardziej pokochałem ich brzmienie. Słychać, że jest on naprawdę przemyślany i dopracowany w każdym calu. Połączenie tak ciężkiej muzyki metalowej z klasyczną jest czymś genialnym. Album ten to taka moja mała perełka. Jest on klasą samą w sobie, idealnym zgraniem pewnego rodzaju szlachetności, majestatu, a także dynamiki i mocniejszych dźwięków. Jednak i tak mym numerem jeden nadal pozostaje The Phantom Agony, czyli ich debiutancki album, na którym znajduje się moje ukochane Cry For The Moon. Nightwish pokochałem jeszcze bardziej za sprawą ich dwóch kawałków While Your Lips Are Still Red oraz Wish I Had An Angel. Akurat w ich przypadku bardziej mnie podnieca wokal Marco Hietala, niż Anette czy Tarji, chociaż obie są zjawiskowe (mimo że Anette jest trochę przesłodzona moim skromnym zdaniem). While Your Lips Are Still Red jest kolejną piosenką, która zalicza się do grona tych ukochanych. Marko wykonał kawał świetnej roboty, jego wokal ma „to coś”. Sam tekst tego utworu jest niesamowity, trochę wzruszający, a co najważniejsze prawdziwy i daje do myślenia, chociaż dla niektórych może być zbyt ckliwy? Within Temptation no cóż… odszedł od nich perkusista Stephen van Haestregt, który wiedział jak grać, żeby wszystko do siebie pasowało. Szkoda. Wydali nowy album The Unforgiving . Mam wrażenie i chyba trafne, że różni się on od innych ich wydawnictw i jest taką małą rewolucją w ich sposobie grania. Nie mogłem się przełamać i za cholerę obdarzyć go sympatią. W końcu jednak po niezliczonej ilości przesłuchań coś mnie ruszyło i całkiem mi się spodobało, co nie zmienia faktu, że wolę ich wcześniejsze płyty. Wiele osób się nim nadal zachwyca, a ja jakoś mocno się nim nie zauroczyłem. Sam nie wiem. Jest trochę zbyt monotonny, gra w większości utworów opiera się na tych podobnych schematach. Na szczęście znajdują się na nim także lepsze piosenki, jak Shot In The Dark, które całkiem mi się spodobały. Moim wielkim osiągnięciem jest to, że otworzyłem się na nowe kapele, które są przedstawicielami tego gatunku i nie żałuję tego. Polubiłem zespoły, takie jak: Sirenia, Avantasia czy też polską Vesanię. Jeszcze bardziej (pewnie za sprawą Sonisphere ’10) wzmocniły się moje pozytywne uczucia względem thrash metalu. Żałuję, że nie dałem rady w tym roku jechać na Megadeth i Slayera do Łodzi. Podobno było zajebiście, ale czasu już nie cofnę. Metallica zjechała trochę na dalszy plan, ale nadal za nimi bardzo przepadam. Zdecydowanie królował Megadeth, może to przez ich album TH1RT3EN, ale faceci są genialni, no i udowodnili to po raz kolejny. Nadal nie nasyciłem się tą płytą, za każdym razem, gdy ją przesłuchuję doznaję czegoś nowego. Uwielbiam takie ostrzejsze granie, szczególnie w ich wykonaniu. TH1RT3EN ma ten powiew świeżości, który sprawia że płyta się szybko nie znudzi. Jest przepełniony pozytywną energią, genialnymi riffami i solówkami. Kocham Black Swan! Zdecydowanie jeden z lepszych utworów znajdujących się na albumie. Wiecie co jest najdziwniejsze? Że w końcu przekonałem się do black i death metalu. Odkąd pamiętam uważałem, że jest to muzyka nie dla mnie i nie zagłębiałem się w nią, a jednak. Cannibal Corpse jest moim małym odkryciem. Polubiłem ich już od przesłuchania pierwszego utworu tego zespołu, z jakim miałem do czynienia, mianowicie I Will Kill You. Uwielbiam ten growl, genialny utwór. No i przechodzę do najważniejszej informacji, jaka dotarła do mnie w tym roku. Uśmiech mi nie schodził z twarzy chyba przez calutki miesiąc. A wszystko za sprawą reaktywacji Black Sabbath. Jestem tak tym podniecony, że nadal mi ciężko o tym pisać. Czekam na ich nowy album i mam ogromną nadzieję, że pojawią się u nas w Polsce w 2012 roku. Jestem ciekawy, jak sobie poradzą bez Dio i czy oczarują mnie sobą na nowo. Sądzę, że im się to uda. I kolejna sprawa, mimo wielu przeciwności udało mi się dotrzeć na Sonisphere. Poznałem wiele ciekawych osób no i co najważniejsze zobaczyłem na żywo Iron Maiden. Cieszę się, że zagrali Blood Brothers(niezapomniana przemowa) i Fear Of The Dark. Nie dziwię się, że są taką legendą. Mimo upływu lat nadal mają w sobie ogromną siłę i potrafią dać niezłego czadu. Z chęcią ponownie wybrałbym się na ich koncert, jeżeli miałbym taką okazję.
Rok 2011 przyniósł mi małą obsesję na punkcie rocka psychodelicznego, a wszystko za sprawą mojego szczególnego zainteresowania i pochłaniania wiedzy na temat ruchu hippisowskiego. I także w tym gatunku mam swoją święta trójce: The Doors, Janis Joplin oraz Jimi Hendrix. Jak ja bym chciał przenieść się do ’69 roku na Woodstock. The Doors są cudowni. Pisałem jakiś czas temu, że „Bogiem mym jest Morrison, a zaszczytem ogromnym jest fakt, iż w Manzarku płynie namiastka polskiej krwi.” I nadal przy tym pozostaję. Szczególnie wielbię ich za The End, Alabama Song, Light My Fire, Waiting For The Sun oraz People Are Strange. Kolejną ważną sprawą jest wydanie nowego albumu przez Red Hot Chili Peppers. Oczekiwałem go już od dłuższego czasu.I’m With You jest już ich dziesiątym albumem, jeżeli się nie mylę. Naszły mnie pewne refleksje i tak sobie myślę, że to nie jest już ta sama energia co kiedyś. Oczywiście płyta jest kawałkiem świetnej roboty. Uważam jednak, że utwory z niej nie będą takimi klasykami, jak Californication czy Otherside. Mimo wszystko The Adventures Of Raindance Maggie i Brendan’s Death Song są naprawdę dobrymi piosenkami. Odliczam dni i godziny do ich koncertu w przyszłym roku, szkoda że będą grać podczas niego tylko te najnowsze kawałki. Mój ukochany Dżem także wydał nowy album Muza. Słuchałem go całymi dniami i nocami, i cholera tęsknie za Ryśkiem. Brakuje mi go, miał on w sobie tyle charyzmy i miłości do muzyki, do bluesa. Na szczęście zaczynam się w końcu przekonywać do Maćka. Ma on naprawdę dobry wokal i co najważniejsze stara się. W pamięć z tej płyty szczególnie zapadły mi Szara Mgła, Koniecznie i oczywiście Partyzant. Szara Mgła jest utworem pełnym melancholii, spokojnym i takim który nakłania do pewnych refleksji. On jako pierwszy podbił me serce. Koniecznie spodobało mi się po jednym z ich koncertów, mam sentyment do tej piosenki i od tej pory często go słucham. Partyzant według mnie jest najmocniejszym punktem tej płyty. Piękny tekst i wspaniała kompozycja. Nie dziwie się, że był tak długo na listach przebojów. Panowie wiedzą co robią, potrafią grać i przenieść słuchacza w „dżemowy świat”. Zdecydowanie pozytywnie odbieram Muzę i czekam z niecierpliwością na nowe wydawnictwa.
Zaliczyłem strasznie dużo koncertów w ciągu tego roku. Najważniejsze – Sonisphere, Woodstock, ale też Hey, Dżem (cztery razy?), TSA, KSU, Farben Lehre, The Analogs, Acid Drinkers, Big Cyc i wiele innych. Mam nadzieję, że 2012 także będzie tak obfite w muzyczne wydarzenia, a na to się zapowiada. Powinienem napisać też o innych zespołach, jak Tenacious D, które w ciągu ostatnich miesięcy zawładnęło całą moją duszą, a także o polskich zespołach punk rockowych, które także nieźle mi się wkręciły. Nie chce jednak przynudzać i tak sądzę że wystarczająco się rozpisałem.
Zobacz profil autora
brighte
taking pictures of you

Dołączył: 30 Gru 2008
Posty: 4892
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Najlepsze płyty 2011:
muszę, naprawdę muszę na pierwszym miejscu wcisnąć tutaj płytę One Direction - Up All Night. kocham całym serduszkiem, tak sobie właśnie uświadomiłam, że podobają mi się kompletnie WSZYSTKIE piosenki na tym krążku, a rzadko mi się to zdarza, także ten. teraz będzie już chaotycznie, bo będę lecieć tak jak mi się przypomni. well... Hurts - Happiness, naprawdę przyjemna muzyka. nie mogłabym też zapomnieć o moich cudownych Kooksach i ich Junk of the heart, część ludzi zwłaszcza z mojego bliskiego grona sceptycznie podeszła do tego wydawnictwa, a ja pokochałam od pierwszego posłuchania. Colplayowe Mylo Xyloto, You Me At Six - Sinners never sleep i Adele - 21 też mi przypadły do gustu. sądzę, że powinnam tutaj też wymienić My Chemical Romance z Danger Days i Sum 41 - Screaming bloody murder, może nie są to szczyty możliwości obu zespołów (zwłaszcza MCRy mnie trochę rozczarowali :c), ale nie jest najgorzej, niektóre piosenki uwielbiam, inne po prostu omijam.
Najlepsze utwory 2011:
Foster the people - Pumped up kicks (<333333333)
One Direction - What makes you beautiful + wszystko z płyty Up All Night
Ed Sheeran - Lego House
Coldplay - Paradise
Florence + the Machine - Never let me go
The Wanted - Glad you came
Hurts - Better than love i Evelyn
Sunrise Avenue - Hollywood Hills
Adele - Rolling in the deep, Someone like you, Set fire to the rain
Najważniejsze wydarzenie muzyczne:
wydanie płyty przez One Direction i... nie wiem.
Inne {obsesje itp.}:
okej, więc tak... wpadłam w One Direction Infection i to tak po uszy, moja faza na 30STM też się pogłębiła, obsesyjnie słucham kilku piosenek The Fray, w tym roku też pokochałam The Kooks i Florence + the Machine, no i wgłębiłam się w Beatlesów, chociaż moja faza trwała tylko kilka miesięcy (mam nadzieję, że kiedyś wróci). a, i na The Killersów choruję, ich Mr. Brightside wywołuje u mnie dziwne, aczkolwiek niesamowicie pozytywne uczucia. w ogóle ten rok taki był całkiem niezły muzycznie, bo sporo nowych zespołów poznałam, a z niektórymi zacieśniłam znajomość.
Zobacz profil autora
Kiler
eat me, i'm sweet
<i>eat me, i'm sweet</i>

Dołączył: 17 Gru 2007
Posty: 16782
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

zgrungowałam się, pod koniec roku zajechało mocno indie rockiem, poznałam fantastyczny zespół z rodzaju nu metal (fear and the nervous system), przez jakiś tam czas nakręciłam się na red hotów, ale dzięki Bogu przeszło mi (muzyka bez jakiś większych ohów ahów), singer songwriterzy mi się też gdzieś tam zaplątali, trip hop przybył, to napewno. gdzieś tam sporo nowych, małych zespołów mi się obiło, muzyka eksperymentalna blablabla.
Zobacz profil autora
Muzyczne podsumowanie roku
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 2  

  
  
 Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi