Forum bloggers.fora.pl Strona Główna


bloggers.fora.pl
B L O G G E R S
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

*zazdrocha* ja właśnie na Ironach bym padła. Jak powstawiają bootlegi na youtube, to bardzo chętnie obczaję.

Amicalle napisał:
Boże, ale musiało być MAGICZNIE! Zazdroszczę, zazdroszczę. I mam nadzieję, że uda się mi (NAM) pójść następnym razem.

Zachęcam! Co prawda nie wiadomo kiedy to nastąpi, ale może już wkrótce, bo Kasia niedługo wchodzi do studia.
Zobacz profil autora
melóra
supercalifragilisticexpialidocious
<i>supercalifragilisticexpialidocious</i

Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 13532
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: where the wild roses grow
Płeć: Kobieta

*dziki pisk*

nie skomentuję mojej podróży do warszawy. korki, korki i jeszcze raz korki. po 15 spotkałam się z ami itd, bla bla bla (każe mi wspomnieć o pysznym obiedzie <ok>). łatwo się można połapać, w jakim stanie były moje nerwy i w ogóle cała ja. pod kongres(k)ową przybyłyśmy jakoś po 18, ami roześmiana od ucha do ucha, ja na chwiejnych nogach... no ale dobra, siedzimy, czekamy na spóźnialskiego, ok! 18:45. panika, bo nie wiemy którędy wejść. dobra, jakoś się udało, wbijamy, patrzymy na scenę, pierwsze słowa kapsia: "o fak jak blisko!!!".
PIĘKNA GODZINA 19! światła gasną, ja nie wiem czy płakać czy się śmiać, koleś woła "RINGO STARR!!!!!!!!!!!" iiiiii.... słodziutki dziadzio wbiega na scenę w trampolkach*. <333333333333333 szał totalny. na pierwszy ogień it don't come easy, przy którym poryczałam się total, potem starałam się trzymać fason, ale i tak zjeżdżałam na zawał za każdym razem gdy grali piosenki bitelsów. przy yellow submarine i with a little help from my friends mało nie zbzikowałam z radości. w ogóle. matko święta. serio nie wiem co napisać, ciągle jeste(śmy)m w szoku.
aaa wiem, na pewno muszę zaznaczyć, że ringo ma zajebistą formę. to co on wyprawiał na tej scenie to jakaś poezja. + ma świetny zespół, strasznie zdolni faceci, no i potrafili zabawić publikę.

warsaw is like liverpool! I LOVE YOOOOOOUUU!
wracaj, stary! <3


*to jednak były adiki!!!


Ostatnio zmieniony przez melóra dnia Czw 23:56, 16 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

^Melcia sporo już napisała, ale jeszcze dodam parę rzeczy od siebie :D Niestety nie siedziałyśmy razem, bo ja miałam bilet po drugiej stronie sali :(((((((

Zaczyna się, na scenie pojawia się zespół, patrzę, patrzę 'chwila, przecież nie ma tam Ringo :|'... i dokładnie w tym momencie wbiega on na scenę, szał <3333 Jak Ania napisała, piękne rozpoczęcie, kolejne piosenki też rewelacyjne - olbrzymie zaskoczenie jeśli chodzi o piosenki śpiewane przez zespół, które były świetne! Nawet aż tak nie przeszkadzało, że nie śpiewał ringo, który w tym czasie grał na perkusji! Wszyscy byli rewelacyjni. Zwłaszcza PAN WŁADEK, który mówił po polsku: 'warszawa polska, dobry wieczór!!! czy 'jeszcze raz, jeszcze raz! raz dwa trzy!', był świetny i podbił serce publiczności, która przez moment skandowała jego imię, a nie Ringo :D
Publiczność była świetna, a interakcja Ringo - poezja! Cokolwiek nie było wykrzyczane, zawsze odpowiednia odpowiedź. Nagle jakieś laski krzyczą WE LOVE YOU, RINGO!!, a on "it was sweet, I LOVE YOU TOO!" <33 Ogólnie cały czas coś gadał, powtarzał, że nas kocha i w ogóle był mega śmieszny (jak zawsze)! Patrzy na publiczność, wskazuje kogoś palcem 'I SEE YOU!", po chwili na kolejną osobę "I SEE YOU TOO! I SEE EVERYTHING!". Był po prostu F A N T A S T Y C Z N Y . I jeszcze jego śmiech i bansy na scenie, LOWE <3333

W pewnym momencie Ringo mówi: 'teraz będzie piosenka, którą będziecie śpiewać razem ze mną. a jeśli ktoś jej nie zna, to znaczy, że jest w złym miejscu' - i nagle akordy yellow submarine, natychmiast wstałam ze swego miejsca (co uczyniła z połowa ludzi), tańcząc, klaszcząc i śpiewając! I tutaj zaskok, bo sporo ludzi stało z wyciągniętymi rękami w górze w których... trzymali wycięte z papieru żółte łodzie podwodne! :D

Boys, I wanna be your man, Yellow submarine, Act naturally, With a little help from my friends, Honey don't - tyle z bitelsowskiego repertuaru, wszystkie CUDNE, honey don't na początku dla mnie wow, aż nie mogłam usiedzieć w miejscu - zresztą, przy niczym nie mogłam :D Przez cały koncert szczerzyłam się od ucha do ucha, ciesząc się do siebie i ludzi dookoła (w przeciwieństwie do melci, która ponoć ryczała:D)

To było niesamowite przeżycie i CHCEMY JESZCZE RAZ (:*)!!!!! Kupiłam bilet z myślą 'noo, w sumie fajnie byłoby zobaczyć jednego z bitli, w końcu taka okazja się nie powtórzy....', ale szału wtedy nie było - teraz sobie nie wyobrażam, że mogłoby mnie tam NIE BYĆ !!!!!!!!!

A jako dopełnienia cudowności koncertu miałam Melcię z którą podniecałam się przez pół miasta (np w maku koleś gada przez telefon "no właśnie wracam z koncertu Ringo Starra'', to oczywiście zaczęłam wołać "MY TEŻ, MY TEŻ" :D), po powrocie do domu odtwarzanie piosenek z nieco gorszym wokalem - naszym :)))

OGÓLNIE TO: LOWE RINGO AND HIS ALL STARR BAND! <33333333
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

melóra napisał:
iiiiii.... słodziutki dziadzio wbiega na scenę w trampolkach. <333333333333333

<33333

Udziela mi się radość, podczas czytania takich żywiołowych relacji. A swoją drogą, to myślałam, że będziecie koczować pod Kongresową/za kulisami/pod autokarem/ gdziekolwiek :D
Zobacz profil autora
melóra
supercalifragilisticexpialidocious
<i>supercalifragilisticexpialidocious</i

Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 13532
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: where the wild roses grow
Płeć: Kobieta

http://muzyka.interia.pl/rock/news/polacy-zaskoczyli-beatlesa,1655742,46
fak, ryczę!
Zobacz profil autora
Van


Dołączył: 21 Maj 2011
Posty: 77
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Berlin
Płeć: Kobieta

14.06.2011 byłam na koncercie Kings of Leon i tylko powiem, że było niesamowicie i chyba to był najlepszy koncert na ktorym byłam! <3
Zobacz profil autora
Orześ.
sex on fire
<i>sex on fire</i>

Dołączył: 01 Sty 2008
Posty: 11024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

^chyba się ide pociąć z zazdrości : (

Ja w piątek byłam na orange warsaw festival. Zacznijmy od tego że przeczytałam że od 16:30 wpuszczają na teren stadionu, więc pomyślałam że skoro tak to napewno największe fanki mcr będą tam koczować od samego rana i jesli o tej nie pojedziemy to będziemy miały beznadziejne miejsca. Weszłyśmy, raczej przejście przez bramki i sprawdzanie biletów poszło dość szybko a tam prawie nikogo nie ma...tak więc zajełysmy miejsce przy samych barierka i od tej 16:30 do 19:45 siedziałyśmy tam jak głupie. Oczywiście koleżanka wysłała mnie po jedzenie, a ja nie wiedząc że bez głupiej opaski nie można wejść na płytę musiałam wychodzić ze stadionu, wchodzić jeszcze raz i podpisywać za mojego tatę zgodę na to aby można było tam wnosić picie i jedzenie. Następna rzecz która mnie no zdziwiła to to że zabierali korki od butelek, nie mam pojecią czemu. Przecież korkiem od butelki nikogo nie zabiję. Potem powoli wszyscy zaczynali się zbierać, trochę bałam się tych wszystkich lasek które były wymalowane, miały koszulki z mcr, maski na głowach i inne gadżety. Za 15 minut miał się zacząć koncert a na Orange Circle czyli na sektorze pod samą sceną nikogo nie było, więc wszyscy z płyty mogli udać się pod samiutką scenę. Ja sama miałam świetny widok pod samiutką sceną i dobry widok na telebimy po bokach.

A teraz już przejdę do sedna...czyli samych koncertów. Pierwsi występili Fox, zespół w którym gra jedna z sióstr z zespołu Sistars, nie bardzo mnie porwali, bardziej byłam zajęta rozmową z koleżanką. Następny był Piotr Lisiecki, widać było że bardzo zestresowany i dość przestraszony ale dał radę, zaśpiewał Jolene i nogi mi się ugieły. Potem wyszedł Michał Szpak i tutaj naprawdę dał czadu. Chyba nawet przyzwoicie wyglądał. Zaśpiewał Otherside, Sweet child o mine (aj, tutaj dał czadu) i jakąś piosenkę Lennego Kravitza której nie znałam. Ogólnie przez ten występ zyskał w moich oczach i nawet go polubiłam. Potem wyszli My chemical Romance, czyli to na co chyba najbardziej czekałam. Ja sama nie jestem wielką fanką tego zespołu, dawniej słuchałam go więcej więc starsze płyty znam dużo lepiej niż tę najnowszą z której znałam 3 piosenki które są singlami. Pierwszą piosenkę jaką zaśpiewali było Na na na właśnie wtedy każdy kto miał podniósł kartkę do góry na której miał napisane NA. Z tego co widziałam wielkie fanki mcr postarały się o to aby jak najwięcej osób je miało bo rozdawały kartki osobą które nie miały (w tym mi). Akcja wyszła świetnie, oczywiście odnotowana potem na gerardowym twitterze. Zaśpiewali Planetary (GO!) mój ulubiony kawałek z najnowszej płyty oraz Sing. Oczywiście nie zabrakło ich najlepszych kawałków z porzednich płyt czyli Welcome to the black parade, Mama czy Helena. Jak już wyżej mówiłam, szłam na ten koncert nie znając wszystkich piosenek, teksty znałam naprawdę wyrywkowo i fanką nie mogłabym się nazwać lecz po tym koncercie totalnie mnie zaskoczyli, oczywiście na +. Sam Gerard, co by tutaj nie mówić - wyglądał przeseksownie, ale miał mase energi którą zarażał wszystkich i miał świetny kontakt z publicznością,. Będę ten koncert przeżywać przez najbliższe kilka tygodni, jak to cała ja. Następni byli Skunk Ananasie, Skin rozwaliła system. To prawdziwa bomba wybuchowa. Momentami troche mi się nudziło bo nie znałam wszystkich piosenek i przez jej darcie nie rozumiałam ani jednego słowa które śpiewa. Mimo wszystko zagrała kilka kawałków którę lubie więc to na plus. No i na koniec - Moby. Strasznie na niego czekałam, bo nie wiedziałam czego mogę się po nim spodziewać. Rozbujał całą publiczność, ludzie którzy wcześniej stali i wyglądali jakby zapuśli korzenie zaczęli tanczyć. Nogi same rwały się do tańca. Zagrał kilka piosenek które napewno każdy zna. Na why my heart feel so bad poleciały mi nawet łzy. Robił nawet zdjęcia publice. Jeden z najlepszych koncertów w całym moim życiu. Potrzebny mi był taki koncert, mogłam się wyszaleć, wyskakać i nadrzeć mordy. Myślę że będąc na koncertach wykonawcy zyskują dużo więcej niż słuchając ich w radiu czy na youtube. A wychodząc ze stadionu i następnego dnia rano czułam się jak po ostrej melinie, w uszach dudniało, głowa bolała i kręciło mi się w głowie. Ale było magicznie. Dozobaczenia za rok : )
Zobacz profil autora
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

A ja byłem na Ringo z dziewczynami i generalnie podpisuję się pod ich postami rękami i nogami. BYŁO FANTASTYCZNIE! Do teraz do mnie nie dociera, że widziałem na żywo JEDNEGO Z BEATLESÓW, którego codziennie widzę na plakacie wiszącym nad biurkiem. To takie nierealne! I mimo tego, że nie miałem zamiaru siedzieć tylko stać, głośno śpiewać i dobrze się bawić, to jakoś mnie totalnie sparaliżowało, gdy zobaczyłem Ringusia wbiegającego na scenę. Chyba tylko Ania mnie w tym momencie rozumie : D

Zezgonowałem chyba... 5 razy? Podczas 'I wanna be your man', 'Yellow Submarine', 'Boys', 'Act Naturally' i 'With a little help from my friend'. W ogóle widząc Ringo grającego na perkusji i słysząc pisk fanek przeniosłem się myślami do bitelsowskich czasów, które przecież tak naprawdę są mi obce...

Ach, no i jego kontakt z publicznością! Coś wspaniałego! Byłem trochę negatywnie nastawiony przez opinie osób, które twierdziły, że Ringo jest dosyć nieprzyjemny i chamski, a zachowywał się zupełnie inaczej! Jak ktoś coś do niego krzyknął to od razu nawiązywał się dialog i Ringo sobie tak rozmawiał z kilkoma osobami... Szczęściarze! I jaki on skromny! : DDDDDD W pełni świadomy tego, że tak naprawdę on był gwiazdą tego wieczoru, ale mimo wszystko jego band był równie świetny! Chociaż przyznam, że grupa takich dziadków zabawnie wyglądała... :3 Ale pan Starr mimo swojej siedemdziesiątki był w świetnej formie.

AAAA, no i akcja z łodziami podwodnymi, o którą się trochę obawiałem, bo czasami takie rzeczy nie wychodzą, a tu proszę! W dodatku Ringo był bardzo zaskoczony! Sam się dziwię, że zagrał on już tyyyyyle koncertów, a jeszcze się z tym nie spotkał...

Mam mętlik w głowie i nie wiem co by tu jeszcze napisać... CZEKAMY NA POLA, CNIE? : DDDDD
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Wróciłam z Krakowa przed 10, po ponad 24 godzinach bez snu, a i tak nie byłam w stanie spokojnie zasnąć, bo wciąż szaleją we mnie emocje. Wypisałam się wprawdzie na Laście, ale was też pomęczę. Tak więc DIR EN GREY moi państwo...

Pod klubem Studio wylądowaliśmy z braciszkiem na jakieś półtorej godziny przed otwarciem bram, ale na szczęście dzień był piękny, więc jakoś to czekanie mijało (w gronie znajomych oczywiście). Dużo czasu spędziłam na kontemplowaniu wyglądu innych osóbek i muszę przyznać, że będąc w mniejszości, która ubrała się raczej "normalnie", czułam się zajebiście alternatywna w chuj. Z tego miejsca pozdrawiam dziewczę wyjęte rodem z mangi, w blond peruce i różowo-białej sukienusi w stylu lolitki (KOCHAM TĘ SUKIENKĘ, mogłabym jej ją ukraść), dziewczynę w swojej własnej interpretacji kimona i pana w czarnym dresie z Adidasa (on MUSIAŁ wiedzieć, że coś będzie się działo!). Dobiły mnie jednak komentarze niektórych parapetów odnośnie właśnie oryginalnego wyglądu innych. Spoko, ja też bym się tak nie ubrała na koncert poniekąd metalowy, ale po cholerę ten ból dupy? Jak się ubrali, tak się ubrali, jak wam żal, to też trzeba było, o. No i pozdrawiam środkowym palcem smarkate siuśki podniecające się, że siedziały pod klubem już od 3 nad ranem... Bramy otwarto z 10-minutowym poślizgiem, ale jak na taki tłum ludzi, to dość szybko wszyscy znaleźli się w środku. Była rzeźnia z dostępem do szatni i łazienek (za mało miejsca, klaustrofobia, ludzie ja chcę przejść i tego typu historie), panowie porządkowi skonfiskowali mi dezodorant, bo pewnie bali się, że będę psikała ludziom po oczach, żeby wyeliminować ich spod sceny (:****), ale wreszcie dostaliśmy się na salę. W pierwszym momencie chciałam iść na balkon, ale brat zaciągnął mnie pod scenę, gdzie czekały już na nas koleżanki, z którymi notabene przyjechałam z Katowic i tak jakoś wyszło, że ledwie rozbrzmiały pierwsze dźwięki intro, zostałam wepchnięta na barierki i tak w pierwszym rzędzie zostałam już do samego końca...

Oczywiście wyjście zespołu na scenę przyprawiło mnie niemal o zawał (KAOOOORUUU, KAORU, O KURWA KAORU!!!!!!!!!!!11111111oneoneone1), a wrzask ludzi o pęknięcie bębenków, ale co tam. Ledwie zobaczyłam chłopaków (panów ^^), ogarnęło mnie takie rozczulenie, jakbym ponownie ujrzała dawno niewidzianych znajomych, polecam bardzo. Gwoździem programu został zdecydowanie KYO W DRESIE (czerwonym, pomarańczowym tudzież różowym, wedle uznania), wszyscy kochamy powroty do starych czasów. Był wspaniały, dawał z siebie wszystko, wił się na scenie, walił momentami takie miny, że niemal tam leżałam, eksponował wytatuowane plecy, tradycyjnie wrzeszczał POLSKA!, a później zachęcając nas do wrzasku: Jeszcze! (znaczy, to jest moja teoria, bo ciężko stwierdzić, co on tam wykrzykiwał, ja się upieram w każdym razie przy swojej wersji ^^). Shinya jak to Shinya, jak zawsze stateczny, cały koncert grzecznie chował się za perkusją, żeby wyjść na sam koniec i z poker facem rzucić w tłum pałeczki. Toshiya szalał bez ograniczeń, miał chyba podwójną dawkę energii za nich wszystkich, w połowie koncertu przybiegł na naszą stronę, prześlizgnął się przed nisko zawieszonym głośnikiem i tam z samego brzegu sceny grał dla nas przez pół utworu (<3333), a na samym końcu koncertu zachwalał polskie piwo (Żywca zapewne, ale niedowidziałam naklejki na butelce) i polewał nim publiczność. Die stał po naszej stronie, cały koncert szalał niemal na równi z Totem, wycinał na gitarze zajebiste solówki, też przybiegł do nas na brzeg sceny (!!! <33333), a po koncercie został najdłużej i nawet na chwilę zeskoczył pomiędzy scenę i barierki, miałam wrażenie, że gdyby było więcej miejsca, to wszyscy fani padliby wtedy przed nim na kolana. No i Kaoru, mój boski Kaoru, zwany dalej Kaoru Wszechmogący i jego legendarny krucyfiks w roli głównej! Myślałam, że dostanę zawału, kiedy przyszedł na naszą stronę i tak seksownie wymachiwał rękami, zachęcając nas do wrzasku, droczył się, że jesteśmy za cicho i cały czas gestami pokazywał kto tu rządzi (i kto tu ma największego... największy krzyż oczywiście). <333 Ogólnie kontakt zespołu z fanami był ZAJEBISTY, po prostu NIESAMOWITY, słowo daję, niebo a ziemia w porównaniu z koncertem z 2009 roku. Setlista mi przypasowała (dla zainteresowanych [link widoczny dla zalogowanych]), wprawdzie żal mi, że nie zagrali THE FINAL, ale reszta utworów jakoś wynagrodziła mi ten brak. Szkoda tylko, że nagłośnienie pozostawiało nieco do życzenia i w kilku utworach nie dało się usłyszeć wokalu... Zachowanie fanów na koncercie osobiście oceniam raczej pozytywnie, zdecydowane uznanie za pacyfikowanie osób, które chciały się wydzierać podczas wokalnych solówek Kyo, pod tym względem to już w ogóle było zajebiście. Ogólnie koncert oceniam szalenie pozytywnie, jestem przeszczęśliwa, że znowu zobaczyłam swoje ukochane Diru na żywo i cóż... czekam aż odwiedzą nas po raz kolejny! ;> A jeśli jeszcze raz ktoś spróbuje mi wmawiać, że DeG nie ma już tak dobrego kontaktu z publicznością, jak kiedyś, to solennie obiecuję zrobić z jego twarzy wycieraczkę dla moich glanów. KOCHAM DIR EN GREY, tak po prostu.


[link widoczny dla zalogowanych]
No i pierwsze zdjęcia z koncertu możecie już zobaczyć [link widoczny dla zalogowanych]. ;>


Ostatnio zmieniony przez Agnes dnia Nie 17:08, 21 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
swordfishtrombonist


Dołączył: 02 Wrz 2011
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Może jeszcze nie wrażenia – ale tak se napiszę, z ciekawości
[link widoczny dla zalogowanych]

jedzie ktoś? Świetliki i Piotr Bukartyk, dzień po dniu.
Zobacz profil autora
melóra
supercalifragilisticexpialidocious
<i>supercalifragilisticexpialidocious</i

Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 13532
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: where the wild roses grow
Płeć: Kobieta

melóra napisał:
*dziki pisk*

nie skomentuję mojej podróży do warszawy. korki, korki i jeszcze raz korki. po 15 spotkałam się z ami itd, bla bla bla (każe mi wspomnieć o pysznym obiedzie <ok>). łatwo się można połapać, w jakim stanie były moje nerwy i w ogóle cała ja. pod kongres(k)ową przybyłyśmy jakoś po 18, ami roześmiana od ucha do ucha, ja na chwiejnych nogach... no ale dobra, siedzimy, czekamy na spóźnialskiego, ok! 18:45. panika, bo nie wiemy którędy wejść. dobra, jakoś się udało, wbijamy, patrzymy na scenę, pierwsze słowa kapsia: "o fak jak blisko!!!".
PIĘKNA GODZINA 19! światła gasną, ja nie wiem czy płakać czy się śmiać, koleś woła "RINGO STARR!!!!!!!!!!!" iiiiii.... słodziutki dziadzio wbiega na scenę w trampolkach*. <333333333333333 szał totalny. na pierwszy ogień it don't come easy, przy którym poryczałam się total, potem starałam się trzymać fason, ale i tak zjeżdżałam na zawał za każdym razem gdy grali piosenki bitelsów. przy yellow submarine i with a little help from my friends mało nie zbzikowałam z radości. w ogóle. matko święta. serio nie wiem co napisać, ciągle jeste(śmy)m w szoku.
aaa wiem, na pewno muszę zaznaczyć, że ringo ma zajebistą formę. to co on wyprawiał na tej scenie to jakaś poezja. + ma świetny zespół, strasznie zdolni faceci, no i potrafili zabawić publikę.

warsaw is like liverpool! I LOVE YOOOOOOUUU!
wracaj, stary! <3


*to jednak były adiki!!!


minęły ponad 3 miesiące, a ja nadal nie potrafię sobie uzmysłowić, gdzie byłam i kogo widziałam oraz słyszałam. myślę, że nigdy nie dotrze to do mnie w stu procentach, bo to totalnie ekstremalna sytuacja, której nawet opisać dobrze się nie da. po prostu kosmos. jedną rzecz wiem na bank i wiedzieć będę zawsze - to był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia (a póki co - najpiękniejszy, bo przecie młoda jestem i teoretycznie wszystko przede mną [pol, kom tu mi!]).
no, a tera czekamy, aż wpadnie tu sojer i cytnie moje słowa, tyle, że w odniesieniu do britney! :3
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

melóra napisał:
no, a tera czekamy, aż wpadnie tu sojer i cytnie moje słowa, tyle, że w odniesieniu do britney! :3
CZEKAMY CZEKAMY KAPSIO!
Zobacz profil autora
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Nadal nie mogę się ogarnąć i zebrać myśli w jakąś sensowną całość, ale czas się wreszcie wypowiedzieć.

30 września (ten dzień będzie mi się teraz kojarzyć tylko z jednym) spełniłem swoje największe marzenie - zobaczyłem i usłyszałem na żywo Britney Spears - ikonę muzyki pop i jednocześnie kobietę, dla której od ponad 10 lat tracę głowę. Tego uczucia się da się opisać, ale myślę, że część z Was rozumie mnie chociaż w małym stopniu, bo przecież potrafię pieprzyć o Brit bez przerwy, a na forum i tak staram się hamować.

Ale może od początku! Do Budapesztu (bo tam się odbył koncert) wyjechałem z liczną grupą polskich fanów, dwoma autokarami. Już samo spędzenie kilkudziesięciu godzin z ludźmi, których kręci to samo jest niesamowicie pozytywnym doświadczeniem. Drogę mieliśmy pełną przygód - rozpadający się autokar, uciekanie przed policją, mandat 700 euro, odpadające koła, przebita opona... Dużo się działo, ale nie będę się tu rozpisywał, bo i tak nikogo to nie zainteresuje. Mimo wszystko każdemu dopisywał humor, głośno śpiewaliśmy i kręciliśmy całą drogę alternatywne wersje teledysków Brit.

Pod areną byliśmy 4 godziny później niż planowaliśmy i nawet już pogodziłem się z myślą, że nie dopcham się do sceny... a tu niespodzianka! Pod bramą i w okolicy stało niewiele osób. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją, żeby ludzie zaczęli się schodzić dopiero przed samym koncertem. Bez problemu więc zajęliśmy sobie miejsca i zaczęliśmy rozdawać serduszka. Jakby ktoś nie wiedział - razem z moim znajomym zorganizowaliśmy akcję i podczas jednej z piosenek Britney chcieliśmy podnieść serduszka do góry. Nie było łatwo, bo koncert odbywał się na Węgrzech i musieliśmy rozreklamować pomysł za granicą. Przygotowaliśmy więc ponad 2000 papierowych, białych serc i jakoś zdołaliśmy rozdać prawie wszystkie. Wielu Węgrów (i nie tylko, bo było dużo osób z zagranicy) gratulowało nam pomysłu i chętnie pomagali, co było bardzo miłe.

W pewnym momencie tłum pod areną zaczął się powiększać, słychać było największe hity Britney w wykonaniu fanów (co oczywiście zapoczątkowali Polacy : D), piski i krzyki za każdym razem, kiedy przez arenę przebiegała jakaś blondynka, więc akcję rozdawania serduszek postanowiliśmy zakończyć i dostać się do naszej grupy. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, żartowaliśmy aż w końcu wyszedł pan z megafonem, pogadał trochę i ochrona otworzyła bramę. Wtedy już nie było mi do śmiechu, dosłownie popłynąłem z tłumem trzymając za rękę A., bo całą polską grupę momentalnie straciliśmy z pola widzenia. Przeszliśmy pierwszą kontrolę biletów, drugą i stanęliśmy przed drzwiami na płytę. Wtedy jeszcze kilka osób zauważyło, że trzymam serduszka, więc systemem 'podaj dalej' udało mi się jeszcze trochę ich rozdać. Trochę czasu staliśmy w takim ścisku, a ja tylko myślałem o tym, żeby tam nie zemdleć.


Wreszcie otworzyły się drzwi! Ochrona zupełnie nie mogła sobie z nami poradzić, fani przewrócili bramki, a ja musiałem jeszcze stoczyć walkę z ochroniarzem, który mnie złapał. Ale udało się i jakoś dobiegłem do barierek. Odetchnąłem z ulgą po czym zdałem sobie sprawę, że jestem jakieś 1,5 od sceny i momentalnie miałem w oczach łzy. Wiem, jestem psycholem. Mieliśmy jakieś dwie godziny do rozpoczęcia koncertu, w między czasie rozdałem resztę serduszek i co chwila dreszcze mnie przechodziły na myśl, że Britney gdzieś tutaj jest.

Wszystko było zaplanowane co do sekundy, nie było żadnego opóźnienia. Równo o 20:30 na telebimach pojawiła się ta informacja 'Show will begin in 30:00', zjechał wielki napis 'Femme Fatale', technicy wkroczyli na scenę (by ogarnąć wszystko po supportach) i zaczęło się wielkie odliczanie... Kiedy na telebimach zobaczyliśmy 10 sekund, a napis leciał do góry myślałem, że serce mi wyskoczy. Nie potrafię opisać tego, co czułem, kiedy skończyło się pierwsze intro i wielki ekran z tyłu sceny zaczął się rozjeżdżać. Stałem w bezruchu, ze łzami w oczach i zaciśniętą ręką na ustach. Musiało to wyglądać komicznie, ale tam wszyscy przeżywali to samo. Pomału wyłaniała się Britney... Tłum oszalał, a ja dostałem chwilowego paraliżu. Yay, ona stała tak blisko, że była niemal na wyciągnięcie ręki. Moja pierwsza myśl i jednocześnie lekkie zaskoczenie - JAKA ONA JEST PIĘKNA! Z dystansem podchodziłem do opinii fanów po koncertach jaka to Britney jest zjawiskowa, bo przecież widziałem filmy i zdjęcia. I co się okazało? Myliłem się! Britney na żywo wygląda prześlicznie, młodo i bardzo dziewczęco. Zdjęcia/filmy naprawdę nie oddają w pełni jej uroku. Jest bardzo drobna (co mnie również zaskoczyło, bo zawsze wyglądała na grubszą), mega słodka, a jej wzrok i uśmiech po prostu hipnotyzuje! Nie można oderwać od niej wzroku.

Druga rzecz, która rzuciła mi się w oczy - Britney miała bardzo dobry humor. Pewnie po części przez genialną publiczność, która śpiewała głośniej od niej, ale nie ma się czemu dziwić, bo pod barierkami byli sami Polacy.

Nadszedł wreszcie moment Don't Let Me Be The Last To Know, czyli piosenki, podczas której mieliśmy podnieść serca. Stresowałem się, bo to ja z K. zorganizowałem całą akcję i baliśmy się porażki. Gdy usłyszałem pierwsze takty utworu, podniosłem moje serce, zobaczyłem najpiękniejszy uśmiech Britney ever, odwróciłem się, dostrzegłem dosłownie las białych serduszek /KLIK/ (były nawet na trybunach!) i pomyślałem - udało nam się! dokonaliśmy tego!. Czymś niesamowitym było widzieć zadowalający efekt swojej pracy. Britney naprawdę postarała się, zaśpiewała przepięknie swoim niskim, mocnym głosem i co chwila się uśmiechała. Na koniec koncertu wzięła nawet na scenę swojego małego synka /KLIKAĆ W MÓJ FILMIK :DD/, któremu kazała podziękować, po czym dała mu mikrofon i śpiewał z mamą słynne "ŁOUŁO O O O O OOOOO" z Till The World Ends. Piękny widok!

Nie wiem co jeszcze mogę napisać... Pomijając Britney - efekty, taniec i ogółem całe show jest zorganizowane na takim poziomie, że robi OGROMNE wrażenie nie tylko na fanach, czego dowodem jest moja koleżanka, która pojechała ze mną raczej z ciekawości, bo za Britney szczególnie nie przepadała. Cały koncert porównaliśmy do musicalu. Wszystkie utwory i intra tworzą spójną całość i opowiadają właśnie historię pewnej Femme Fatale, w której rolę wcieliła się Britney. Najlepsze występy to zdecydowanie Gimme More , Hold It Against Me i [url=]Till The World Ends[/url].

Chyba nigdy nie uwierzę w to, co się wydarzyło. Z niecierpliwością czekam na kolejny koncert i tym razem na spotkanie z samą Britney.



CZY KTOŚ TO PRZECZYTAŁ?!


Ostatnio zmieniony przez sawyer dnia Pon 22:56, 03 Paź 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

<3333333
Zobacz profil autora
Dev.


Dołączył: 10 Wrz 2009
Posty: 8960
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nowy Sącz
Płeć: Kobieta

jaaaaaaa! jeszcze raz wielkie gratulacje, bo wreszcie spełniło się Twoje marzenie Kacper! ; *
Zobacz profil autora
Kiler
eat me, i'm sweet
<i>eat me, i'm sweet</i>

Dołączył: 17 Gru 2007
Posty: 16782
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

No Kacper, kiedy to czytałam aż mi się łezka uroniła <3
Zobacz profil autora
swordfishtrombonist


Dołączył: 02 Wrz 2011
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

tl;dr ale ładna ta dupa w obrazkach
Zobacz profil autora
etlis


Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 1693
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

sawyer, świetna relacja, ile emocji, łaaał :D
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Kiler napisał:
No Kacper, kiedy to czytałam aż mi się łezka uroniła <3

Dokładnie! Ja się ogólnie zawsze wzruszam przy czytaniu takich emocjonalnych relacji, ale tutaj to już w ogóle... Cieszę się razem z tobą Kacperku *o*
Zobacz profil autora
sawyer
Admin
crazy as a motherfucker

Admin<br><i>crazy as a motherfucker</i>

Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 18718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Miło mi! :3 Yay, nigdy do mnie to nie dotrze.
Zobacz profil autora
Cathy


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 5334
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Garden Lodge
Płeć: Kobieta

Kocham opowieści psychofanów <333 Są najbardziej wartościowe.
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Cathy, to ja ci teraz zafunduję taki pokaz psychofaństwa, że wymiękniesz :3

Versailles! <3
(relacja z lasta, bo nie mam siły pisać tego wszystkiego raz jeszcze)

Cóż mogę napisać teraz, kiedy właśnie spełniło się jedno z moich największych cichych marzeń? O ile Despa była szalona w tym najbardziej pozytywnym znaczeniu, a Diru "święte" i tak cholernie dla mnie ważne, o tyle Versailles było bezgranicznie wspaniałe, absolutnie cudowne. Tak ciężko jest mi pozbierać myśli, kiedy wciąż mam przed oczami wszystko, co tam się działo...

Ta sama droga do Krakowa, pokonana tym samym pociągiem, o tej samej godzinie co dwa miesiące temu, tylko ludzie, z którymi wyruszyłam na podbój "Kwadratu" inni, aczkolwiek i tak niesamowici. Oczekiwanie pod klubem, kręcąc się wokół klubu, przez moment nawet w klubie, żeby ostatnie półtora godziny spędzić ponownie na zewnątrz w coraz gorętszej atmosferze, ze zniecierpliwieniem i podnieceniem wzrastającymi proporcjonalnie do czasu, jaki pozostał do otwarcia bram. Wreszcie dostanie się do środka, znalezienie dla siebie kawałka przestrzeni przy barierce... i zaczynamy przedstawienie! Od tego momentu czas przestał dla mnie istnieć. Skandowane głośno "Versailles!" (każdy według swojej interpretacji wymowy...), morze róż uniesionych nad głowami i wrzask unoszący niemal do nieba, kiedy zespół wkraczał na scenę. Pojedynczo, z klasą: najpierw Yuki, po nim Masashii, Teru, Hizaki i na końcu Kamijo. Tak jak rozbrzmiał pierwszy utwór, tak ja mam od tej chwili zupełny mętlik w głowie. Versailles są we wspaniałej formie, ich kontakt z publicznością jest nie do opisania. Yuki szalejący bez chwili wytchnienia za perkusją, gitarzyści i basista biegający po całej scenie, tańczący, z gracją wirujący, bez obaw grający dla rozgorączkowanych fanów tak blisko, jak to było tylko możliwe, pozwalając im się dosięgnąć, złapać za rękę, dotknąć stroju lub gitary... Przede wszystkim jednak Kamijo, człowiek o tysiącu twarzy, w jednej chwili czarujący, dostojny książę, w drugiej prowokujący kusiciel z różą w zębach, w następnej rockman z krwi i kości, headbangujący bez opamiętania, a w jeszcze innej prawdziwy frontman, mogący zrobić z publiką wszystko, na co tylko ma ochotę. Najbardziej znaczący dla mnie był jednak zachwyt zespołu nad polskimi fanami. Słowo daję, chyba żaden japoński artysta nie chwalił nas dotąd tak bardzo jak Kamijo. Zachwyt bijący z jego zachowania, ciepłych słów, głośnych okrzyków, kiedy zachęcał byśmy dali z siebie wszystko - tego nie można opisać, to trzeba po prostu przeżyć! Był również totalny moment wzruszenia po ostatnim utworze, kiedy wokalista przedstawiał zespół: "On drums - YUKI! On bass - MASASHI! On guitar - TERU! On guitar - HIZAKI! On bass... JASMINE YOU!!!" - i chwila tak głośnego krzyku publiczności, że Jasmine po prostu musiał nas usłyszeć, gdziekolwiek teraz jest. Wspominałam pozwalających się dosięgnąć gitarzystach? Hizakiego miałam okazję złapać za rękę aż cztery razy (jakie on miał chłodne dłonie!), Teru raz, kiedy przybiegł na naszą stronę, a jakby tego było mało... za rękę złapał mnie Yuki! Chociaż uściśnięcie tego ostatniego prawie przypłaciłam przetrąceniem nosa i połamaniem okularów przez uroczego osobnika, który pod koniec koncertu wbił na miejsce koło mnie, a jego łokcie stanowiły zagrożenie dla otoczenia, ale skoro wyszłam z tego bez uszczerbku na zdrowiu, nie rozwijam tematu.

Wreszcie musiał jednak nadejść koniec koncertu, który jednakowoż wcale nie był końcem spotkania z zespołem, bowiem już godzinę później muzycy przebrani w swoje czarne stroje z sesji zdjęciowej do "Philii" zjawili się ponownie. Tym razem na meeting z fanami, którzy ochoczo skorzystali z możliwości uściśnięcia ręki artystom i osobistego podziękowania im za wspaniały występ. Przez pierwsze chwile po uformowaniu prowizorycznej kolejki wydawało mi się, że minie wieczność nim dotrzemy do zespołu (albo to zespół wyjdzie wcześniej i umrę z rozpaczy). A jednak nim się obejrzałam, staliśmy już pod barierką, zaś Darek wypchnął mnie jako pierwszą z naszej ekipy, wprost przed uśmiechniętego Teru. Ach, Teru! Po tym koncercie całkowicie zmieniłam o nim zdanie, ten jego słodziutki pedosmile kompletnie podbił moje czarne serce. Chora z przejęcia uścisnęłam mocno jego rękę, recytując na jednym wydechu: "Thank you, arigatou, dziękuję!". W odpowiedzi usłyszałam równie kochane: "Thank you... dziękuję!". Następny w kolejce był Masashii trzymający jak zawsze fason: "Dziękuję!", a po chwili mile zaskoczone: "Arigatou!" w odpowiedzi na moją ubogą japońszczyznę. Dalej Kamijo, wciąż z tym zachwycającym uśmiechem, którym cały czas raczył nas ze sceny. Jakby tego było mało, to na dodatek jeszcze tak obezwładniająco patrzył mi prosto w oczy, a jednak mimo to dopiero przy nim odzyskałam rezon na tyle, by do prostego "dziękuję" dodać banalne: "Great concert!". Och, Kami-san, to co wykrzykiwałeś do mikrofonu na nasz temat naprawdę nie wymagało dłuższego komentarza. Wreszcie ten, dla którego przyjechałam w pierwszej kolejności i wcale się z tym nie kryłam - YUKI! Mój kochany Yuki, który ledwie ujęłam go za rękę, poderwał się z krzesła z radosnym: "Dziękuję!". Wtedy wreszcie dotarło do mnie, co się dzieje, z kim właśnie rozmawiam i że drugiej takiej okazji mogę nie mieć, dlatego schowałam rozsądek do kieszeni i po standardowym: "Dziękuję, arigatou!", wypaliłam: "Yuki, I love you, seriously! You're the best!". Reakcja? Jeszcze większy uśmiech, mocniejszy uśmiech dłoni i radośnie śpiewne: "Thank you, thank you!". (Chryj z tym, że pewnie słyszy takie wyznania codziennie w ilościach przeczących ludzkiemu rozsądkowi, ja mu to po prostu musiałam powiedzieć i teraz będę sobie do znudzenia przeżywać, hehso.) Po tym wszystkim ostatni w kolejce Hizaki miał przez moment takie urocze "WTF?!" wypisane na twarzy, zaraz jednak oboje się roześmialiśmy, po czym usłyszał ode mnie, że też jest najlepszy w każdym tego słowa znaczeniu. I już po wszystkim?! Kiedy znowu zebraliśmy się ze znajomymi w komplecie, byliśmy w stanie tylko paść sobie nawzajem w ramiona, przeżywając to spotkanie wciąż od nowa, chociaż w pierwszym odruchu rozważaliśmy ponowne ustawienie się w kolejce i powtórzenie całej operacji raz jeszcze... Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy od razu pędzili każdy w swoją stronę, dlatego udaliśmy się na zewnątrz, gdzie po drugiej stronie klubu pakowano właśnie sprzęt zespołu. Opłacało się spędzić jeszcze jedną godzinę w towarzystwie kilkunastu innych osób, żeby zobaczyć Versailles ten ostatni raz! Jeszcze raz uścisnąć im dłonie, jeszcze raz przybić piątkę, jeszcze raz zaskandować: "Dziękujemy!", a później machać im aż do odjazdu busa (śpiewając o UFO... kto był, ten wie!). Kochani, kiedy do nas wrócicie?

Czy cokolwiek mnie zawiodło? Chyba nieco organizacja, bo kiedy otwarcie bram następuje z półgodzinnym poślizgiem z tego względu, że w klubie o czasie nie było wystarczająco wielu członków ochrony, podczas gdy fanom kazano marznąć na zewnątrz w ten słotny październikowy wieczór, to chyba coś tu jest nie halo. Jeszcze to dość chamskie stwierdzenie, że "ich [właścicieli klubu?] nie obchodzi, że mają za mało ochrony, to MY MAMY CZEKAĆ, jeśli nam zależy na koncercie"... Dziękuję, postoję [sic!]. Dodamy do tego dość kiepskie nagłośnienie, chociaż zastrzegam, że to mogła być wina miejsca w którym stałam. Wokal Kamijo był notorycznie zagłuszany przez przez instrumenty, głównie perkusję (nie, żeby w przypadku tego zespołu przeszkadzało mi aż tak bardzo, hi, hi, Yuki!). I to chyba jedyne dwie kwestie, co do których mogłabym mieć zastrzeżenia. Nie zawiedli za to ludzie. Naprawdę. Po raz pierwszy podjęłam próbę integracji z fandomem, która zakończyła się, o dziwo!, powodzeniem. Poznałam naprawdę wiele fantastycznych osób, z częścią nieźle się naświrowałam, zaliczyłam wpis do albumu pamiątkowego dla zespołu (Kaji Ariji się kłania), od koleżanki Misako zarobiłam buziaka i wyściskałam się z cosplayem Kyo, czyli pamiętanym z sierpniowego koncertu Diru kolegą w dresie z Adidasa. Było oczywiście wiele innych ciekawych osobistości, jak chociażby cosplay Hizakiego (z którą to koleżanką nawet przez chwilę rozmawiałam, to straszne, jaka ja się towarzyska robię), cosplay Karyu z Despy (a przynajmniej ja, Darek i Cyan tak to odebraliśmy, w każdym razie ten pan był naprawdę uroczy), a poza tym pojawiły się oczywiście sweet i gothic lolity, hipisi oraz cała gama innych barwnych indywiduów - wszystkich w mniejszym lub większym stopniu fanów visual kei. Jedni na nasz polski fandom psioczą i z lubością narzekają przy każdej nadarzającej się okazji, a ja na przekór właśnie zaczęłam się do niego przekonywać. Oby tak dalej?

Wszystko to spisałam na krakowskim dworcu, o godzinie trzeciej nad ranem, nucąc "DIABOLOS" Diru na przemian z "MASQUERADE" wiadomych artystów, czekając na pociąg do Katowic w towarzystwie śpiących Darka i Akiry. Ja zasnąć nie mogłam, zbyt wiele było we mnie tych szalonych emocji, które nie pozwalały zmrużyć oka nawet na moment. Nawet teraz, przepisując to już na spokojnie we własnym domu, przy biurku w swoim pokoju, z kubkiem herbaty pod ręką, kotem śpiącym mi na kolanach i dyskografią Versailles w słuchawkach, czuję jak mnie nosi, jak nie mogę znaleźć sobie miejsca, a serce rwie się z powrotem do tej poniedziałkowej nocy, do "Kwadratu", do NICH.

Czasami zanadto przeżywam. Ale nie potrafię inaczej.

P.S. W DALSZYM CIĄGU NIE ŻYJĘ.
Zobacz profil autora
Wiedźma
Moderator
Eraserhead

Moderator<br><i>Eraserhead</i>

Dołączył: 21 Lut 2007
Posty: 23817
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Transsexual Transilvania
Płeć: Mężczyzna

Rety, Agnes, nie wiem co powiedzieć! Z jednej strony cieszyłam się jak głupia czytając twoją relację, z drugiej serce mi pękało, że nie mogłam tam być. Po prostu nawet nie potrafię sobie wyobrazić jakiego cudownego eventu doświadczyłaś!
Agnes napisał:
On bass... JASMINE YOU!!!" - i chwila tak głośnego krzyku publiczności, że Jasmine po prostu musiał nas usłyszeć, gdziekolwiek teraz jest.

Omg.

A to spotkanie z zespołem! Rety, niesamowite, że mogłaś z nimi zamienić choć słowo { i przy okazji ich zmacać : D}. Przeżywam razem z tobą. :3
Zobacz profil autora
Amicalle
heads will roll on the floor
<i>heads will roll on the floor</i>

Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 5835
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

Wiedźma napisał:
A to spotkanie z zespołem! Rety, niesamowite, że mogłaś z nimi zamienić choć słowo { i przy okazji ich zmacać : D}.

Jej, super! Świetnie, że mogłaś się tam wybrać :3
Zobacz profil autora
Agnes
Devil's little sister
<i>Devil's little sister</i>

Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 35680
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ministerstwo świętych.
Płeć: Kobieta

Dzięki dziewczyny :* Powtórzę się, ale... SRAM TĘCZĄ I JEDNOROŻCAMI!
Zobacz profil autora
Wrażenia z koncertów
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 6 z 8  

  
  
 Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi